festiwal food trucków

Żarcie na kółkach 2017, czyli ogólnopolski strajk przeciwko diecie

by Stonerchef

W telewizji grzmią o zgubnych skutkach jedzenia mięsa. Cały kraj solidarnie się odchudza. Rozważana jest zmiana polskiego godła z orła na soczewicę. Autorytety żywieniowe prześcigają się w tym, kto jest zdrowszy i kto w ostatnim miesiącu przeżuł więcej natki pietruszki. A gdy przychodzi do zderzenia się z rzeczywistością, to na zlot foodtrucków zjeżdża się taki tłum, przez który trudniej jest się przecisnąć niż wtedy, gdy w dyskoncie ogłoszą promocję na gumowe kapcie.

„Żarcie na kółkach” to oficjalne rozpoczęcie sezonu foodtruckowego, na którym ze swoim – mniej lub bardziej pysznym – jedzeniem wystawia się ok. 100 ciężarówek będących we władaniu samozwańczych królów street foodu. Tu filozofia jest dziecinnie prosta – żreć niczym Obeliks i cieszyć się tym jak dziecko.

Dlatego właśnie między 1 a 2 kwietnia można było spełnić swoje najskrytsze marzenia i skosztować kuchni z różnych zakątków świata, a wszystko to w atmosferze radości, uwielbienia dla ulicznego żarcia i braku jakichkolwiek, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.

Gdybyśmy przegapili taką okazję, musielibyśmy uprawiać samobiczowanie jarmużem przez długie tygodnie, bo nie pojawić się na festiwalu foodtrucków w dzień oficjalnego otwarcia sezonu, to jak powiedzieć babci, żeby przestała proponować nam kolejne dokładki obiadu – tego się po prostu, z czystej ludzkiej przyzwoitości, nie robi.

To była piękna inicjatywa, w większości aspektów bardzo udana, chociaż nie zabrakło kuriozalnych sytuacji, na które nie da się spuścić zasłony milczenia.

Zobaczcie, jak cała Warszawa wspólnymi siłami je… jednogłośnie staje przeciwko diecie!

Dzień pierwszy – igrzyska rozpoczęte

Mieliśmy taki bardzo ambitny plan, żeby stawić się równo na otwarcie całego wydarzenia, tzn. o  godzinie dwunastej zero, zero. Niestety nasza sztuka planowania jest jeszcze na etapie wczesnej wersji alfa i pełno w niej błędów, niedociągnięć oraz niespodziewanych wypadków losowych. Poza tym, ten festiwal foodtrucków to była szansa na zobaczenie się z Wami – po raz pierwszy – na żywo. A że Stonerchef z pustymi rękami nigdy nie przyjeżdża, to godzina 3 w nocy wydała nam się jakoś dziwnie atrakcyjna, aby pakować wcześniej wypieczone ciastka z czekoladą i bekonem.

ciastka-z-czekolada-i-bekonem

Z takim arsenałem słodkiej mini-rozpusty ruszyliśmy na mega ucztę z miłym uczuciem, że to dzisiaj my będziemy karmieni. O 14 dotarliśmy na miejsce, a naszym oczom ukazał się piękny widok ukazujący tłumy pasjonatów żarcia przygotowywanego od serca.

festiwal foodtrucków festiwal foodtrucków

Zanim zdecydowaliśmy się na jakiekolwiek jedzenie, zrobiliśmy „mały” rekonesans po ciężarówkach. A było w czym wybierać, bo „Żarcie na kółkach” to festiwal, na którym do dyspozycji uczestników pojawiły się wszelkiej maści burgery, hot dogi, zapieksy, steki, kanapki premium, frytki, pizze, pierożki na parze, pad thai, burrito, tacos, a nawet ramen, kuchnia polska w niecodziennej odsłonie, przysmaki kuchni indyjskiej, no i cała masa wyuzdanych słodkości, od których chyba słodszy jest tylko widok kilkutygodniowych kotów.

Kubańskie rytmy i La Chica Sandwicheria

Przytłoczeni tą ilością aromatycznego żarcia – wśród którego panował zapach grillowanego mięcha – stanęliśmy na rozstaju dróg w labiryncie ludzkich spraw, gdzie wciąż szukamy się, pokonując prozę życia, je, je, je. Na szczęście w tym przypadku można było liczyć na naszych kochanych czytelników, wśród których odnaleźliśmy Rafała i jego przyjaciół (pozdrawiamy Was z tego miejsca bardzo ciepło!). Rafał zasugerował nam spróbowanie kanapek z szarpaną wieprzowiną przygotowywanych przez foodtruck „La Chica Sandwicheria”.

food truck la chica sandwicheria

Szybki przegląd menu zadecydował o wyborze klasyki gatunku, czyli kanapce z pulled porkiem w towarzystwie żółtego sera, ogórków kiszonych i sosu musztardowo-majonezowego. Na tę pozornie konserwatywną pozycję przyszło nam poczekać prawie godzinę, ale długi czas czekania został słusznie usprawiedliwiony przez imponującą kolejkę do tej klimatycznej i bijącej ciepłem (dosłownie i w przenośni) ciężarówki.

Zwiedzania ciąg dalszy

Tę godzinę przeznaczyliśmy na dalsze zwiedzanie połaci festiwalu i walkę o przetrwanie w klaustrofobicznym tłumie, który w ogóle nie przeszkadzał w czerpaniu przyjemności z atmosfery „Żarcia na kółkach”. Przy okazji można było skoczyć po picie i uraczyć spragnione podniebienia lemoniadą lub energetykiem. No i przede wszystkim poświęcić czas na dalszą integrację z innymi uczestnikami otwarcia sezonu.

Jeeeeeeeść!

Kiedy już odebraliśmy naszą paczkę, udaliśmy się w nieco bardziej ustronne miejsce, aby oddać się konsumpcji tego rękodzieła w towarzystwie wiosennych promieni słońca.

festiwal food trucków

pulled pork la chica sandwicheria pulled pork la chica sandwicheria

To, co nam się od razu rzuciło w oczy, to fenomenalne pieczywo pokrywające tę kanapkę premium. Delikatnie maślana, a jednocześnie soczysta i chrupiąca bułka stanowiła solidne mieszkanie dla szarpanej wieprzowiny i zwiastowała nieprzyzwoicie przyjemne doznania. Czy seans podołał trailerowi? O Jezu słodki, i to jeszcze jak!

pulled pork zajadany

Z tego, co się dowiedzieliśmy, to „La Chica Sandwicheria” jest już znanym graczem na rynku foodtrucków, no i to doświadczenie dało się wyczuć podczas pałaszowania pulled porka. Oprócz genialnego pieczywa, nie sposób było nie zachwycić się nad delikatnością wieprzowiny – ona się wręcz rozpływała w ustach, a pikle z ogórka kontrastujące z łagodnym, choć w punkt przyprawionym mięsem, okazały się dodatkiem wybitnym w tym przypadku. Jeśli dorzucimy do tego prostą i sprawdzoną kombinację majonezu oraz musztardy, a także delikatny roztopiony ser, dostajemy kompozycję idealną. Czapki z głów, fartuchy z klaty i nic tylko chwalić, chwalić, i jeszcze raz chwalić. Zaprawdę powiadamy Wam, to był zacny początek naszej gastro podróży.

Fajrant

Jak widać na załączonym powyżej zdjęciu, braliśmy jedną porcję na dwoje, nie chcąc zapychać się aż tak jednym posiłkiem na raz, coby móc skubnąć trochę żarełka z pozostałych foodtrucków – choć nie ulega wątpliwości, że nie sposób było poddać testom każdą ciężarówkę.

Przyznajemy się bez bicia – samo podróżowanie po alei foodtrucków nieźle nas zmęczyło, więc na pierwszy dzień zostawiliśmy sobie na spróbowanie jeszcze jedną pozycję z sekcji deserów. Przed tym jednak poodpoczywaliśmy sobie trochę na trawie, no bo przecież na trawie najlepiej zbiera się myśli, kontempluje pogodę i w ogóle można się nieźle zawiesić w czasie.

Po zasłużonym odpoczynku ruszyliśmy na poszukiwania słodkiego.

festiwal foodtrucków festiwal foodtrucków

Tłum zagęścił się do tego stopnia, że człowiek miał wrażenie spacerowania po jakimś niewyobrażalnie obleganym targu, a nas przywiało do lodów tajskich. Kolejka okazała się dłuższa niż adaptacja „Ogniem i mieczem” i „Quo Vadis” razem wzięte, także padła szybka decyzja – tam wybierzemy się drugiego dnia, a na razie w tył zwrot! I tak wylądowaliśmy na samym początku pysznych ciężarówek. A tam – uwaga, uwaga – choco kebab!

Czekoladowy kebs

Plan był taki, żeby spróbować rzeczy, których do tej pory jeszcze nie mieliśmy okazji przygotowywać na bloga, dlatego kebab z czekolady wydał nam się strzałem w dziesiątkę. Stanęliśmy więc w kolejce, ciekawi, co tam autorzy tego oryginalnego foodtrucka mają do zaoferowania i po mniej więcej 10 minutach stania jak kołki oświecono nas, że czekamy po odbiór jedzenia, którego nie zamówiliśmy (takie czary), a kolejka do zwierzania się ze swoich pragnień znajduje się kilkanaście centymetrów na lewo. Brawo my!
choco kebab foodtruck choco kebab foodtruckJak widać na załączonym obrazku, maestro ma przed sobą tubę z kebabem, z tym że ów kebab zrobiony jest w całości z kuszącej czekolady. Jeśli zaś chodzi o samego kebsa, to można było skomponować własne cudo, a nasz wybór padł – to nikogo nie powinno akurat dziwić – na oreo i truskawki.

Abstrahując już od fenomenalnego pomysłu, to wykonanie zrobiło nam tak dobrze, że jeszcze przez resztę dnia choco kebab przewijał się na naszych językach – dosłownie i w przenośni. Jedyna słuszna opcja w przypadku takiej kompozycji, czyli cienkie ciasto, to było coś na wzór naleśnika francuskiego, z tą drobną różnicą, że w smaku dało się wyczuć wyjątkową i idealnie zbalansowaną puszystość. Wnętrze mówi zaś samo za siebie – mniamuśna czekolada, do tego orzeźwiające truskawki, bita śmietana i pokruszone oreo. Co byśmy zmienili w choco kebabie? W sumie tylko tyle, żeby był większy albo automatycznie się napełniał, gdy koniec jedzonka zbliża się nieuchronnie.

Dzień pierwszy dobiegł końca. Co prawda nie popisaliśmy się w kontekście ilości przyjętego żarcia, ale za to jakościowo wyszło tak, że ostatecznie nie mieliśmy sobie nic do zarzucenia, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę czas na integrację, wspaniały klimat festiwalu, no i to, że udało nam się rozdać wszystkie przygotowane wcześniej ciastka z czekoladą i bekonem.

Dzień drugi – dreszczyk emocji

Drugi dzień festiwalu foodtrucków przywitaliśmy tym razem punktualnie i na miejscu byliśmy już o 12. Plan był dużo bardziej ułożony i skrojony już typowo pod degustację: przystawka, dwa dania główne i deser. Na przystawkę wybraliśmy frytki z foodtrucka Patat & More.

patat and more foodtruck

Jako osoby, które jedzenie smażonych ziemniaków traktują jak większość społeczeństwa niedzielną wizytę w kościele, podeszliśmy do tematu nagrzani niczym piec do pizzy.

Szybkie rozeznanie tematu, no i mamy to – fryty z sosem orzechowym.

frytki z sosem orzechowym

Cóż, do holenderskich standardów to tym frytkom było daleko. Co prawda były poprawnie usmażone, no i poziom soli też spełniał oczekiwania, ale to nadal nie ta liga, bo to, co nadaje smażonym słupkom ziemniaczanym charakteru, to zazwyczaj epickie sosy. Pomijając fakt, że tutaj ich wybór był dość ubogi (ketchup, majonez i orzechowy – mało odważnie), to ten, który spoczywał na naszych frytkach nie zdał egzaminu.

Próbowaliśmy go nie raz w Holandii, robiliśmy również w domu i, niestety, konsystencja pozostawiała wiele do życzenia (sos był na tyle gęsty, że nie dało go rady wpasować nawet w ramy dipu, przez co kłócił się z frytkami zamiast je uzupełniać). Smakowo to natomiast takie solidne 7/10. Do dodatkowych atutów można zaliczyć to, że frytki były ze skórką – a my lubimy skórkę na ziemniakach.

Rozterki, rozterki, rozterki…

Pierwszego dnia festiwalu nabraliśmy od razu ochoty na kuchnię azjatycką. Podobno serwowali gdzieś bardzo dobry ramen i co prawda udało nam się zlokalizować takowy przybytek, ale jednak perspektywa jedzenia ramenu tak w biegu, na stojąco, jakoś do nas nie przemawiała, więc stwierdziliśmy, że degustację tego przysmaku kuchni japońskiej zostawimy sobie na inną okazję.

Z drugiej strony  naprzeciwko czaił się foodtruck Momo Smak, w którym serwowano pierożki na parze, a wśród nich wersję z krabem i selerem naciowym. Pech niestety chciał, że akurat dopiero przygotowywali się do otwarcia wydawki, więc powiało nas w stronę Momo Wok, aby stestować pad thaia z krewetkami. Jak już byliśmy w połowie długości węża zwanego kolejką, olśniło nas, że przecież wczoraj przeglądaliśmy w Internetach oferty poszczególnych wózków i doszło do nas, że gdzieś na całym festiwalu czai się foodtruck, który serwuje chałkę z mięsem i mac and cheesem. Żegnaj kolejko…

… Witaj rozczarowanie

Food truck zwał się The Mystery Machine i był stylizowany – zgodnie z nazwą – na auto kultowej ekipy demaskującej złoczyńców ze Scooby Doo.

mystery machine foodtruck mystery machine foodtruck

cennik mystery machine

Kuszeni jeszcze chwilę przez „Chałę na bogato”, ostatecznie wybraliśmy „Grubego Farmera”, czyli wspomnianą wcześniej chałkę z mac and cheesem, kurczakiem, bekonem i kolendrą. 25 PLN? To musi być naprawdę kawał solidnej chałki wypełnionej po brzegi gastro dobrocią – albowiem sam pomysł wzbudzał już ciarki podniecenia.

A tu taki ch… chałkowy zawód

Czekaliśmy na wszystko tyle, ile nam obiecano – 3 minuty. I teraz uwaga, jak stoicie to usiądźcie, a jak siedzicie, to weźcie chusteczki, bo to będzie naprawdę smutne.

chałka z foodtrucka mystery machine

Chałka – jaka jest – każdy widzi. Dominuje pieczywo, mac and cheese ledwo wyczuwalny, a kurczak – choć dobrze przyprawiony – to zimny, jak zresztą pozostałe składniki. Niestety błyskawiczny czas oczekiwania przełożył się na jakość, bo co z tego, że chałka była zgrillowana i ciepła, skoro wnętrze biło lodówkowym chłodem? No a bekon, jak to bekon – fajnie, że był, szkoda że przytłoczyła go totalna chała.

Nie będziemy ukrywać – zeźliło nas to. Do tego stopnia, że na Instagramie i Facebooku dobitnie wyraziliśmy swoją opinię na temat stosunku jakość/cena i ogólnego rozczarowania spowodowanego zderzeniem genialnego pomysłu z brutalnie niesmaczną rzeczywistością. Tu właściwie moglibyśmy zakończyć, gdyby nie to, co nas spotkało kilka godzin po zakończeniu festiwalu.

„Hejty za piniondz, debiut roku, powiedz mu to prosto w oczy”

To taki bardzo duży skrót tego, co zastaliśmy na swoim fanpage’u po przedstawieniu naszej opinii. I to wcale nie ze strony uczestników festiwalu, bo od tych – tak jak i od naszych czytelników – dostawaliśmy również wiadomości, które jednoznacznie mówiły, że to był jedyny foodtruck, w którym praktycznie nie pojawiały się kolejki, a ci, których skusiła rozpustna wizja chałki w takim wydaniu przejachali się na tym tak samo, jak i my.

Jako pierwsza pojawiła się pewna Pani, która okrzyknęła The Mystery Machine debiutem roku, a nam postawiła popularny ostatnio  w dyskusjach wszelakich zarzut, zwany „bólem dupy”. Okej, każdy ma prawo do wyrażania swojej opinii, i nie ukrywamy, że mogło jej to smakować – być może to z nas są takie francuskie pieski. Będąc jednak nauczeni czujności w takich przypadkach, postanowiliśmy tę Panią prześwietlić, no i okazało się, że jest ona jedną z osób odpowiedzialnych za zorganizowanie eventu. Mało tego, po tym, jak została zdemaskowana, dziwnym trafem z jej profilu zniknął filmik promujący debiutanta – ach, te przypadki! Taka retoryka i dalsze brnięcie w zaciekłą obronę owego foodtrucka sprowadza się do jednego wniosku – na miejscu incjatorów imprezy dwa razy byśmy się zastanowili, zanim nawiązalibyśmy współpracę z kimś, kto wykazuje się tak rażącym brakiem profesjonalizmu i kultury osobistej. Jeśli macie pod ręką popcorn i chwilę wolnego czasu, to polecamy przejrzeć całą dyskusję TUTAJ.

Bardzo fajnie widać na tym przykładzie, jak w momentach bezradności, z niektórych ludzi wychodzą cechy rośliny należącej do gatunku szarłatowatych i rosnącej w naturze na terenach kamienistych i ruderalnych.

I tak dalej, aż do przesady

Następny dzień przyniósł na nasz fanpage kolejnych wojujących obrońców (znajomych właściciela foodtrucku), którzy nieszczędzili niewybrednych komentarzy na nasz temat i zarzucali nam „frajerstwo w postaci hejtów za pieniądze” i „niszczenie czyjegoś biznesu na starcie”. Ponieważ traktujemy naszego bloga oraz jego czytelników z należytym szacunkiem i dbamy o miłą atmosferę bez siania bezpodstawnego fermentu okraszonego plugawym językiem, byliśmy zmuszeni poblokować niektórych delikwentów – aby sprawiedliwości stało się zadość.

Bardzo miło zaskoczyła nas natomiast reakcja samego Filipa, właściciela The Mystery Machine. Przyznał się, że był to jego pierwszy raz, zjadł go stres i mógł się faktycznie lepiej przygotować, przy czym zaprosił nas na otwarcie sezonu Nocnego Marketu, aby zrekompensować się pysznym jedzeniem, które ma na tę okoliczność przygotować. I to jest profesjonalne podejście.

Bardzo chętnie sprawdzimy umiejętności Filipa raz jeszcze, bo przecież wiadomo, że każdemu może się powinąć noga, zwłaszcza na początku drogi, kiedy wchodzi się w ten ciężarówkowy biznes. Jeden prosty gest, a zmył całe szambo, które pojawiło się na naszym profilu po opublikowaniu opinii na temat chałki. Można? Można.

Kozi ser karmelowy – damn!

Wracamy do tematu jedzenia. Spojrzeliśmy na siebie w porozumiewawczy sposób i wiadome już było, że eksperymentów na dziś to my mamy dosyć. Naszła nas ochota, aby zatopić zęby w burgerze – niech to nie będzie nawet nic odkrywczego, byleby znowu poczuć wczorajszą satysfakcję z tytułu bycia dobrze nakarmionym.

Przez cały festiwal z tłumu dobiegały nas okrzyki: „SURF BURGER! SURF BURGER! SURF BURGER!”. No i psychologia tłumu zrobiła swoje.

foodtruck surf burger

Sur Burger to piękna historia od foodtrucka do sieciówki. I to jest właśnie cudowne, że pomimo rozmachu, jaki udało im się osiągnąć przez cały czas bycia w gastrosferze, nadal pamiętają o korzeniach. Z czterech pozycji dostępnych w ich menu, nasze gastro paluszki jednogłośnie zadecydowały, że bierzemy KARMEL, czyli burger z 200g wołowiny, warzywami, sosem barbecue i norweskim kozim serem karmelowym.

burger z serem karmel

Teraz, tak dla porównania – za 22 PLN, po kilkunastu minutach oczekiwania dostaliśmy soczystego burgera w delikatnie chrupiącej bułce sezamowej z idealnie wysmażonym i porządnie przyprawionym mięsem w towarzystwie świeżych warzyw i wcześniej wspomnianego sera, który w połączeniu z klasycznym sosem BBQ tańczył sobie po naszych podniebieniach lepiej niż Kasia Cichopek z Marcinem Hakielem podczas ich zwycięzkiego występu w „Tańcu z Gwiazdami”.

burger przed jedzeniem surf burger surf burgerNie oczekiwaliśmy nie wiadomo jakich fajerwerków, ani karkołomnych kombinacji smakowych – to, na co mieliśmy ochotę po dzisiejszych doświadczeniach, to kawał porządnego burgera z jakimś miłym, charakterystycznym dodatkiem. I dokładnie coś takiego dostaliśmy. Klasycznie, pysznie i ze świadomością, że jedzenie zostało przygotowane od serca.

 Tajskie lody – zmrożenie doskonałe

Tego dnia pogoda dopisała jeszcze bardziej, niż podczas oficjalnej inauguracji sezonu. Słońce dawało się we znaki i po jedzeniu konkretów, podjęliśmy wyzwanie pokonania gigantycznej kolejki w drodze po lody tajskie, przygotowywane przez dziewczyny z foodtrucka „Rollujemy”. Żeby zobrazować Wam potęgę tej poczekalni, rzucimy po prostu to bardzo wymowne zdjęcie.

kolejka do lodów tajskich

Wystaliśmy się tam około 1,5 godziny i – koniec końców – zamówiliśmy lody z kokosowym ptasim mleczkiem.

tajskie lody tajskie lody

Ogromny plus za to, że wszystko jest robione na żywo, prosto na naszych oczach, a to, co dostajemy jako efekt finaly, to kapitalnie mrożące lody, które okazały się zbawieniem w te zalążki upałów. Dorzućmy do tego jeszcze własnoręcznie ubijaną śmietanę, piękną dekorację i możemy stwierdzić z czystym sumieniem, że satysfakcja została osiągnięta, a skazy smakowe z początku dnia przeminęły z lodem. I chociaż nie doświadczyliśmy jakichś transcendentalnych doznań podczas wyjadania lodów łyżeczką na czas, to znowu na naszych najedzonych buziach pojawił się szczery, dziecięcy uśmiech.

Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy – jedzenie niestety też

Tytułem podsumowania, to były wyśmienite dwa dni w towarzystwie street foodu i rozradowanych różnorodnością jedzenia ludzi, którzy – tak jak i my – przybyli na „Żarcie na kółkach” w jednym celu – dać porządnie w gastro palnik. Poza jednym dużym rozczarowaniem  i nieco małą liczbą charakterystycznych foodtrucków, które od pierwszego wejrzenia powodowałyby, że krzyknęłibyśmy „TAM IDZIEMY I KROPKA!”, całość została zorganizowana na bardzo solidnym poziomie i jeśli tak to ma wyglądać przez następne edycje, to nasze brzuszki postaną tam za rok, dwa, a nawet pięć.

Jeśli nie byliście – żałujcie. Jeśli jednak dane Wam było pławić się w obfitości sycącego jedzonka, to dajcie znać w komentarzach, który z obecnych tam foodtrucków podbił Wasze serca – no bo wiecie, dobrym jedzeniem należy się dzielić.

Ramen.

podpis pod postem

Zobacz również inne artykuły