Zrobiliśmy pierwszy w Polsce ślub konopny

by Stonerchef

Ba! Konopne było również wesele. W pełnym wymiarze. Po co to zrobiliśmy? Jak udało nam się udźwignąć — jakby nie było — tak trudne przedsięwzięcie? I dlaczego jeden ślub konopny to mały krok dla nas, ale dla publicznego odbioru użytkowników konopi to podróż dookoła świata w siedmiomilowych butach? Wszystko wyjaśniamy w najważniejszym dla nas wpisie od czasu powstania Stonerchefa.

Ślub konopny to było nasze marzenie, odkąd zaczęliśmy śledzić na Instagramie profile osób z Kanady, które zawodowo zajmują się organizacją takich uroczystości.

Oto przed naszymi oczami pojawiły się setki zdjęć młodych, szczęśliwych ludzi i ich rodzin, które razem przy najstarszej roślinie tego świata celebrują wspólnie najważniejsze chwile w życiu nowożeńców.

Zdjęć tak pięknych i ociekających spokojem oraz dobrą energią, że nie sposób było się nie zakochać — ale to nie jedyny powód.

Właściwie, jak się później okazało, była to jedynie kropla w morzu powodów, dużo ważniejszych.

Wszystko (jak zawsze w naszym przypadku), wyszło w praniu i po setce zmian planów względem samego ślubu i wesela.

Na początku chcieliśmy delikatnie; wiecie, jakaś herbatka z konopi włóknistych do bufetu obok klasycznych herbat; może jakaś książka na wystawce; lizaczki konopne. Ot, żeby czasem komuś się nie zrobiło głupio i niewygodnie na naszym własnym weselu.

Później zaczęliśmy myśleć o jointach CBD i tak uformował się pomysł zrobienia barku konopnego. Pomiędzy przygotowaniami do ślubu zostaliśmy jeszcze pacjentami medycznych konopi — właśnie wtedy padło porozumiewawcze spojrzenie.

Jedziemy jak w Texas Hold’em Poker — ALL IN!

ślub konopny wesele konopne

Dlaczego wesele konopne, a nie klasyczne?

Konopie to nasza największa życiowa pasja. Dzięki tej roślinie jakość naszego życia poprawiła się diametralnie na wielu polach — głównie jednak na polu zdrowotnym.

W związku z powyższym, i w obliczu tego, jak bardzo konopie zostały skrzywdzone na przestrzeni ubiegłego wieku — i jak bardzo są nadal nierozumiane oraz niedoceniane — naszą misją stała się konopna edukacja.

A właściwie dzielenie się wiedzą.

Chcemy, żeby każdy miał możliwość dowiedzenia się o tym, ile dobrego dla człowieka kryją kannabinoidy; jak wszechstronnym i ekologicznym surowcem są konopie; że nie ma się czego bać.

ślub konopny

Bo niestety, ale większość uprzedzeń na temat kwiatów tej rośliny wynika ze strachu podszytego niewiedzą. Praktycznie każdy mit w społeczeństwie oparty jest na opiniach, które świat nauki skutecznie obalił w ciągu ostatniej dekady.

Co ciekawe, ludzie boją się również nas. Kiedyś to jeszcze było pół biedy, bo pamiętamy czasy, kiedy znajomi zapraszali nas na imprezy w ramach ciekawostki przyrodniczej w stylu „hehe, paczcie, gotują fudporn i palą bake hehe”.

No i było fajnie, do momentu, kiedy zaczęliśmy otwarcie mówić, że z konopi korzystamy w celach zdrowotnych; że to nigdy nie powinno znaleźć się w żadnym porównaniu obok alkoholu czy narkotyków; że mamy układ endokannabinoidowy z receptorami współpracującymi z fitokannabinoidami w KAŻDYM organie swojego ciała, a najwięcej w mózgu; że to jest narzędzie dane nam od natury i że za swoją nieodpowiedzialność, brak ambicji i niepowodzenia życiowe trzeba szukać przyczyn w sobie, a nie w roślinie.

I weź tu tłumacz, że A nie jest B, skoro niektóre portale konopne, aspirujący influencerzy i firmy z branży ciągle utrwalają najgorsze stereotypy wokół użytkowników konopi — stosując najbardziej prymitywny rodzaj marketingu, uprzedmiotawiając kobiety (podczas gdy to właśnie one mogą czerpać najwięcej korzyści z cannabisu), i pokazując, że konopie nie zasługują na to, żeby traktować je z szacunkiem.

Być może z boku wygląda to na przerysowane, ale dla nas, jako psychologów, to niestety książkowy przykład stygmatyzacji i to na bardzo szeroką skalę. Pomimo tego, że „przecież dzisiaj każdy jara”, to nigdzie stygma nie spotyka się z takimi himalajami hipokryzji, jak w temacie konopi.

A my wierzymy, że konsekwentny strumień zawsze rozbije skałę, niezależnie od tego, jak twarda by ona była.

I właśnie dlatego zdecydowaliśmy się zrobić konopny ślub i wesele.

Jak udało nam się zorganizować pierwsze w Polsce wesele i ślub konopny?

Kiedy pierwszy raz informowaliśmy Was o tym, że jako pierwsi będziemy organizować w naszym kraju ślub i wesele konopne, pojawiły się głosy, że pierwsze wesele to już było, a nawet para młoda paliła jointy CBD. No i że generalnie nie ma się czym chwalić, bo tak to se każdy może.

Tutaj wypada wyjaśnić kilka rzeczy:

Nasz sposób na życie to tworzenie treści w internecie — zarówno na polu zawodowym, jak i hobbystycznym — a zatem słowo „research” jest dla nas świętsze od Ziemi Świętej. Zanim cokolwiek opublikujemy, sprawdzamy to po kilkanaście razy, czy czasem gdzieś nie popłynęliśmy.

Zgadza się, w sieci można znaleźć artykuły (dokładnie dwa) o tzw. „ślubie konopnym” w Polsce, który wzięła para prowadząca firmę w tejże branży, no i po zaślubinach poszli sobie zrobić zdjęcie w polu konopi.

Czyli na podobnej zasadzie można nazwać ślub dziecka jednego z braci Koral ślubem lodowym — nawet jeśli później na weselu nie będzie lodów.

To się trochę kłóci z naszą definicją ślubu i wesela konopnego.

Teraz wyjaśnienie numer dwa.

Owszem, pochwaliliśmy się takim wydarzeniem z życia, ale nie w takim zamyśle, żeby pokazać wszystkim „HA! ZOBACZCIE LESZCZE, MAMY ŚLUB KONOPNY, A U WAS CO? BOHO I MANDARYNKI TYLKO W ZIMĘ?! IKSDE”.

Absolutnie nie.

Zrobiliśmy to, żeby pokazać ludziom, że chcieć faktycznie znaczy móc i że warto żyć po swojemu — ni więcej, ni mniej.

Gdybyśmy byli pasjonatami Poczty Polskiej, to właśnie w takim klimacie zrobilibyśmy ślub i wesele. Sala byłaby obklejona znaczkami, w środku stałaby stara budka telefoniczna, a ludzie otrzymaliby zaproszenia 6 dni po ślubie.

A teraz pokażemy Wam w końcu, jak to wszystko wyglądało.

Nastaw się i postaw się

Decyzja o organizacji ślubu konopnego zapadła w tym roku w Poznaniu, jeszcze przed przeprowadzką, kiedy siedzieliśmy w Cacao Republica i mieliśmy po dziurki w nosie (swoje i cudze) życia w Warszawie.

Od tamtego momentu poprzysięgliśmy sobie, że co by się nie działo, w tym roku bierzemy ślub i dajemy nogę ze stolicy.

I dokładnie tak samo było z tematyką naszego ślubu.

Jeszcze zanim wykonaliśmy telefon do jakiegokolwiek usługodawcy, nasze rodziny i znajomi wiedzieli, że organizujemy ślub i wesele konopne, nie bierzemy jeńców — i że na sali będą nawet żywe kwiaty konopne, a Pan Młody będzie miał w butonierce żywego topa, za to Panna dostanie te piękne kwiaty we włosach.

Lepiej! Obwieściliśmy wszem i wobec, że goście będą mieli do dyspozycji barek z suszem CBD i skręconymi gibonami z tymże materiałem — a dla pacjentów MM zorganizujemy wszystkie niezbędne akcesoria, gdyby na czas wesela wypadłoby im przyjęcie lekarstwa.

Sami siebie podstawiliśmy pod ścianą, ale wyszliśmy z założenia, że skoro ludzie są zdolni do rzeczy okrutnych podczas wojny, to są także zdolni do rzeczy wspaniałych, kiedy dupa pali im się jak gorący asfalt.

Poszukiwany/Poszukiwana…

Jeśli chodzi o usługodawców do naszego ślubu konopnego, to rozpoczęliśmy z górki, bo pierwszych — fotografów — poznaliśmy z najbliższego polecenia (o tym się później rozpiszemy), no i po pierwszym spotkaniu na jedzonku już wiedzieliśmy, że to pięknie wszystko pięknie pyknie, bo chłopaki idealnie poczuli nasz klimat, a za wytrzymałość w Amsterdamie powinni dostać jakiś Order Niderlandzkiego Kaszlu.

W tej sekcji nie będziemy rozpisywać się nad poszczególnymi usługodawcami — zrobimy to na samym końcu, bo niektórzy z nich wybitnie zasługują na osobną laurkę — a raczej opowiemy Wam, czym kierowaliśmy się przy ich wyborze i dlaczego „proszę się nie martwić, to jest wszystko legalne, jak policja przyjedzie, to i tak nic się nie stanie” zastąpiło w naszym słowniku zwrot „dzień dobry”.

Naszym priorytetem była otwartość i poważne podejście do tematu. Kto kiedykolwiek przyznał się, że ma przepisane konopie na zaburzenia snu albo traumę pourazową, ten ze szwajcarską precyzją potrafi opisać, jak wygląda szyderczy uśmiech, tak że dla nas względna powaga była tutaj top 2 zaraz po braku uprzedzeń.

Następnie — ciekawość. My zawsze zadajemy dużo pytań, jesteśmy dociekliwi i wszystkim się interesujemy, więc wychodzimy z założenia, że jeśli ktoś zderza się z zupełnie nowym tematem (w dodatku kontrowersyjnym), to też powinien mieć w sobie tę iskierkę zainteresowania. Broniliśmy się rękami i nogami przed podejściem typu „witam, co potrzeba, ja już wszystko wiem, będą państwo zadowoleni”.

Zwłaszcza, że nasza koncepcja wesela była prosta i jednocześnie trudna do wytłumaczenia — chcieliśmy, żeby to było coś na wzór krzyżówki cocktail party z Hamptons, gdzie konopie byłyby przedstawione jako coś glamour, ale z drugiej strony bez kija w przedłużeniu pleców i przesadnej pompy. Z trzeciej jeszcze strony zależało nam na lekkości i sielskości bez nadmiernego zestodolenia tej imprezy.

Wypada też wspomnieć o przygotowaniu merytorycznym z naszej strony. Trzeba było być prawnikiem, historykiem, kulturoznawcą, projektantem, zarządcą i negocjatorem w jednym. Każdemu usługodawcy byliśmy wszak winni wyjaśnienia, z czym to się je (i waporyzuje), dlaczego nie muszą się martwić o legalność imprezy i jak później będzie się miała sprawa z publikacją takich materiałów w ich portfolio.

Świadomie zdecydowaliśmy się też skorzystać z usług osób, które swoją pracę wyceniają powyżej tzw. przeciętnej wartości rynkowej. Wybór takich opcji był podyktowany zimnym pragmatyzmem — jeśli usługodawca, który z jakichś powodów ma wyższe stawki, trafia na klienta, który jest w stanie tę stawkę zapłacić, a przy tym codziennie korzysta z konopi, to raczej nie siedzi z pilotem i paczką czipsów przed telewizorem klikając w banery.

Nawet taka podprogowa zmiana percepcji jest ważna. I było warto, pomimo tego, że w okresie przygotowań do ślubu i wesela zakopaliśmy się po łokcie w pracy i nie mieliśmy czasu praktycznie na nic — stąd momentami jeden przepis miesięcznie, jak dobrze poszło swego czasu.

Nie samym ślubem człowiek żyje

Przygotowania do ślubu zaczęliśmy w lutym. Na przestrzeni marca i kwietnia postawiliśmy wszystkie filary, na których miała opierać się uroczystość i dalsza impreza. Mieliśmy dogadaną salę, fotografa i operatora, DJ-a i termin w Urzędzie Stanu Cywilnego. Zamówiliśmy też garnitur, suknię, zaproszenia z dodatkami i właściwie stwierdziliśmy, że skoro takie z nas lokomotywy, to czas na chwilę zamienić się w samolot i odlecieć wysoko, wysoko, i daleko, daleko — do Amsterdamu.

Na sesję narzeczeńską i nie tylko.

Zabraliśmy więc chłopaków z PiKwadrat na wyjazd służbowy, bo wakacjami tego nazwać nie było można — choć dusza wypoczęła wtedy wybitnie.

Chcieliśmy bowiem, żeby zdjęcia z sesji też wypełniały przestrzeń ślubną, a nasza podróż do Amsterdamu była przystankiem na drodze do kobierca, który z kolei miał pełnić rolę placu startowego na resztę życia — pięknie, nie?

Pech chciał, że z powodu warunków pogodowych w Holandii zaziębiliśmy się wtedy dość mocno. Na niektórych zdjęciach możecie zobaczyć rosnący z ekscytacji ślubem węzeł chłonny Niteczki.

Na szczęście w Niderlandach lekarstwo jest tańsze, bardziej różnorodne i łatwiej dostępne, więc po trzech dniach przemierzania Amsterdamu i Alkmaar po 12 godzin dziennie w deszczogradzie i około 40 gramach puszczonych z dymem, wróciliśmy w pełni zregenerowani i gotowi do działania, żeby potem ogarnąć się, że do ślubu mamy 3 miesiące, a przed nami tzw. „pierdoły”, które z pychą w sercu zignorowaliśmy, bo „to już szczegóły, szczególiki”.

Ale za to mieliśmy kapitalną sesję narzeczeńską i zyskaliśmy pamiątkę na całe życie w postaci epickich wspomnień, którymi dzielimy się z Wami w galerii poniżej — a do pełniejszej relacji naszego wypadu zapraszamy do relacji PiKwadrat Studio.

Ze specjalnych udogodnień przygotowaliśmy dla Państwa wiatr w oczy, kotwicę w plecy i ch… chmarę innych atrakcji!

Na 3 miesiące przed weselem mieliśmy jeszcze do ogarnięcia:

  • Barek konopny (pod wielkim znakiem zapytania)
  • Żywe kwiaty konopne do dekoracji (pod całym rzędem ogromnych znaków zapytania)
  • Menu
  • Alkohol dla gości
  • Barmana
  • Dodatki do zaproszeń
  • Transport dla gości
  • Nocleg
  • Przymiarki
  • Wybór dodatków do sukni ślubnej
  • Booking fryzjerów i makijażystki
  • Odwiedziny u gości z zaproszeniami
  • Obrączki
  • Grawerunek do obrączek
  • Nauka tańca
  • Paznokcie
  • Playlista z utworami na wesele
  • Konsultacje z florystką odnośnie do dekoracji
  • Zamówienie tortu
  • Rozsadzenie gości
  • Dopinanie szczegółów z poumawianymi usługodawcami

*Gdybyśmy weszli w szczegóły, to lista zrobiłaby się 2x dłuższa*

Widzicie, niektórzy ludzie dostają ogromnego zastrzyku produktywności w momencie, gdy spod wody wystają im już jedynie dziurki od nosa. My zdecydowanie wpisujemy się w tę kategorię osobowości, przy czym jest to dla nas niesamowicie motywujące i nie traktujemy tego w kategoriach czegoś, co trzeba w sobie zmienić.

Dlatego te 3 miesiące przed ślubem to był najbardziej szalony i jednocześnie jeden z najbardziej ekscytujących czasów w naszym życiu.

Ciągłe lawirowanie po warszawskiej dżungli w celu załatwiania spraw, godziny spędzone przy notesie ślubnym, długie rozmowy na temat tego, co tu można jeszcze bardziej ulepszyć — a przy tym na każdym spotkaniu z kolejnym usługodawcą nasza ekscytacja sprawiała, że wyglądaliśmy jak Johnnie z „Wilka z Wallstreet”, kiedy wokalizował do swoich wspólników „STIIIIIIIIIIIIIIIIIW MEEEEEEAAAAAAAAADEN!”.

Nawet zorganizowanie barku konopnego a.k.a. Skrzynki Kapitana Jacka Herrera poszło gładziutko, normalnie jak po masełku konopnym.

I właśnie w tym momencie dochodzimy do klasycznego momentu w każdej komedii romantycznej, kiedy wszystko jest tak pięknie, że lepiej być nie może, a potem przychodzi trzęsienie ziemi na 10 punktów w skali Richtera i pokazuje wszystkim, że jednak są rzeczy potężniejsze niż miłość.

12 Prac Stonerchefów: Wybierzcie poprawny kod pocztowy

Załatwianie żywych kwiatów konopi siewnych to już nie było rozpychanie się łokciami, tylko breakdance w londyńskim metrze w godzinach szczytu — o tym też pogadamy na końcu artykułu.

Generalnie mieliśmy już wszystko ustalone z naszym dostawcą, tylko pech chciał, że pogoda przyspieszyła zbiory konopi i nie mógł nam ich dowieźć osobiście, przez co na dwa dni przed ślubem dzwoniliśmy po wszystkich możliwych firmach transportowych.

Znalazłszy jedną firmę, która miała akurat wtedy wolny termin, zleciliśmy odebranie kwiatów z — uwaga uwaga — pewnej małej miejscowości przy czym zaznaczyliśmy, że są dwa różne miejsca o identycznej nazwie; jedno na Wielkopolsce, a drugie na Pomorzu i nam chodzi o to pierwsze.

Ale Piotruś w pośpiechu wpisał na zleceniu kod pocztowy do Pomorskiego…

Godzina 10:00, kwiaty miały być już w drodze, a kierowca dzwoni, że on nie widzi tu żadnych kwiatów.

No dobra, nasz błąd, zaciskamy zęby, rezerwy idą na dodatkowy kilometraż — po 3 godzinach dojechał do właściwej miejscowości i namierzył pole konopne.

10 minut po odbiorze dzwoni do nas pani z centrali firmy przewozowej z klasycznym „opierdolem”, że dlaczego my każemy kierowcy wieźć marihuanę…

Nie pomaga tłumaczenie, że to są konopie siewne i próżno w nich szukać THC — albo będzie certyfikat od gminy, albo kierowca zostawia rośliny i wraca do bazy.

Żyłka prawie pęka, ale wlatuje olej CBD, chwila na uspokojenie nerwów, wbijamy na stronę Urzędu Certyfikacyjnego Gminy Okonek (o_O), pobieramy certyfikat od partnera, wysyłamy mailem do biura firmy — kierowca jedzie!

Super!

Wypadek na A2, korek już od 2 godzin i nie chce ruszyć.

Weltschmerz wchodzi w piąty poziom gęstości.

Kierowca przyjeżdża przed 22. Stawia kwiaty pod kontenerem na śmieci.

Kucamy i przytulamy rośliny, łkając w duszy z ze szczęścia.

Kurtyna.

Czas przyjąć lekarstwo, odpocząć i wyspać się przed ślubem.

DZIEŃ ZERO: ZAPRASZAMY NA REPORTAŻ Z PIERWSZEGO ŚLUBU I WESELA KONOPNEGO W POLSCE

Zastanawialiśmy się, czy nie zachować opisowej formy tej sekcji, ale po krótkich obradach decyzja uległa zmianie. Dajmy mówić zdjęciom — one najlepiej oddają każdą chwilę z tamtego magicznego dnia.

Zanim jednak przejdziecie do galerii, zapraszamy Was na krótki klip, który specjalnie z myślą o Was przygotowali chłopaki z PiKwadrat. Daje on pełny obraz uroczystości i późniejszej imprezy, natomiast resztę pozwolimy sobie zachować totalnie dla siebie:

https://youtu.be/3ZPEznaRuYs

A teraz pochylmy się nad tym wydarzeniem w detalach.

Konopny anturaż ślubu i wesela: gdzie konopie towarzyszyły nam tego dnia?

Absolutnie wszędzie tam, gdzie nadawały eleganckiego sznytu i jednocześnie były akcentem przewodnim całej uroczystości. Nie chcieliśmy zielonych strojów ani karykatury rastamana na wejściu. Nasi goście też pili z normalnych szklanek, nie z bongosów. Natomiast jedyne wiadro obecne na weselu przyjechało wraz z wodą, w której trzymaliśmy dekorację kwiatową.

Poniżej prezentujemy miejsca, w które wpasowaliśmy motyw ślubu niczym ostatnią cegiełkę Tetrisa:

Altanka ślubna

Sala w Ogrodzie Babette

Strefa chilloutu

Nasze stroje i dodatki

Obrączki

Jedzenie i napoje

Barek konopny

Tort

Powietrze

Usługodawcy, bez których to nie byłoby to samo

Ogród Babette

Do Ogrodu trafiliśmy pod koniec lutego, przez drzwi od kuchni, czym na resztę dnia poprawiliśmy humor wśród Asi oraz Amy Burger, które stworzyły to magiczne miejsce.

Nigdy w swoim życiu nie spotkaliśmy ludzi tak otwartych i zaangażowanych w swoją pracę, jak właśnie w Ogrodzie. Dziewczyny dały nam w organizacji ślubu i wesela całe swoje serce na dłoni. Już nie policzymy, z iloma pierdołami do nich dzwoniliśmy, ile pożarów skutecznie ugasiły po drodze i z jakim zrozumieniem się spotkaliśmy z ich strony.

Do tego w pewnym momencie wydawało nam się, że one są bardziej zajarane naszym ślubem konopnym, niż my sami.

Magię tego miejsca najlepiej oddają zdjęcia, więc co byśmy nie powiedzieli, to i tak do kropki będzie daleko. W każdym razie o to nam chodziło — o połączenie Włoch z magicznym francuskim ogrodem i amerykańskim cocktail party.

A już za to, że ekipa zgodziła się na naszą prośbę nie udostępniać żadnych relacji z wesela w dniu wydarzenia ze względu na tematykę ślubu i wyrobioną doświadczeniami ostrożność, jesteśmy dozgonnie wdzięczni.

Drużyna odpowiedzialna za salę zasługuje natomiast na osobną książkę, bo momentami mieliśmy wrażenie, że oni na codzień obsługują bale charytatywne na jachtach, a nie wesela. A przy tym byli tak swobodni, naturalni, a w swoich ruchach niezauważalni, że aż serce się radowało.

Nie mówiąc już o żywym zafascynowaniu zapachami unoszącymi się w ogrodzie.

Ogród Babette to jest właśnie miejsce dla ludzi z marzeniami, niekoniecznie konwencjonalnymi — ale jak się kiedyś spotkamy w drugim życiu i będziemy brać ślub, to wybadamy, czy gdzieś po drodze nie ma urzędu reinkarnacji, żeby sprawdzić gdzie tym razem dziewczyny pomagają innym spełniać te marzenia.

PiKwadrat Studio

Nikt Was tak pięknie nie wysuszy żartem jak Piotr, nikt Was tak nie wzruszy wrażliwością jak Jacek — i nikt tak dobrze nie uchwyci momentu jak tych dwóch, kiedy stoją blisko obok siebie.

https://www.instagram.com/p/Bw7Q_5ah-mj/?igshid=jf34u4unclwl

Jeśli oglądając zdjęcia z sesji narzeczeńskiej i materiał ślubny ma się łzy w oczach — i nie są to łzy frustracji — to już mówi samo przez się. Ale jak pada propozycja wyjazdu do Amsterdamu na sesję narzeczeńską i człowiek zamiast wątpliwości słyszy „ale wiecie, gdzie są najlepsze coffeeshopy?”, to już jest silniejsze niż braterstwo krwi.

Ogólnie współpracę z chłopakami możemy opisać jako jedną, wielką, krejzi przygodę. Ex aequo pierwsze miejsce wraz z Ogrodem Babette jeśli chodzi o czucie klimatu, otwartość, pomysłowość i zaangażowanie w ten wyjątkowy dzień. I kolejni usługodawcy, z którymi weszliśmy w fajną relację, zaraz po dziewczynach z Ogrodu.

DJ – Baran in Public

Na Kordiana trafiliśmy pocztą pantoflową, kiedy po setnym wideo z gumową kaczką rzucaną w tłum przez DJ-a na weselu, szukaliśmy intensywnych kursów dla mistrzów ceremonii, żeby sami siebie wyręczyć.

Jak najlepiej przedstawić Kordiana? Żadnego disco polo, zero zabaw z wąsem, za to maksimum luzu i konopny błysk w oku. Najbardziej nieinwazyjny DJ ever z kreatywnymi pomysłami na wyciągnięcie ludzi na parkiet i prawdziwy konferansjer — nie wodzirej.

Przez to całe zamieszanie z kwiatami nie zdążyliśmy uporządkować naszych utworów i wymyślić swoich zabaw weselnych. Kordian się tym zajął i zrobił nam jeszcze kilka niespodzianek, po których banan na twarzy trzymał się hardo przez długi czas.

Jak chociażby puszczenie Afroman – Because I Got High do krojenia tortu.

I jeszcze, terminator, chillował z nami na ganku do 5 rano.

Jeśli potrzebujecie DJ-a, który wywiady środowiskowe robi lepiej niż ABW i ma silny kręgosłup muzyczny, to będzie Wasz anioł stróż — albo DJ Angel, jak kto woli.

Kwiaty Blumenkunst

Są na świecie artyści, Artyści, ARTYŚCI i koncentraty z ARTYSTÓW w stężeniu 99%. Pani Maja należy do tej trzeciej, niezwykle rzadko spotykanej grupy.

Wystarczyło, że powiedzieliśmy na pierwszym spotkaniu „wesele konopne”, a zostaliśmy zasypani lawiną pomysłów, których pomimo dość dobrze odwapnionej szyszynki nie byliśmy w stanie ogarnąć w tak krótkim czasie.

W każdym razie wizja starej zielarni z menzurkami i fiolkami w strefie chilloutu wprawiła nas w nie lada zachwyt, ale kopara opadła dopiero wtedy, kiedy Pani Maja wbiła do ogrodu ze stuletnimi drzwiami do altanki ślubnej, twierdząc, że nic się lepiej nie będzie komponować z naszymi roślinami.

Nigdy nie mieliśmy do tej pory okazji oglądać człowieka w transie twórczym, ale tak właśnie działała Pani Maja. To skupienie w oczach, absolutne wyłączenie się od ludzi, skanowanie lokalizacji w poszukiwaniu najlepszych miejsc na wpięcie naszych kwiatów — powiedzieć o kimś takim „florystka”, to jakby nic nie powiedzieć. Pani Maja jest szamanką roślin.

Przemek Wojszel (lekcje tańca)

Ach, Przemku, jaką Ty masz anielską cierpliwość do ludzi — zupełne przeciwieństwo Twojego temperamentu, ale chyba to są właśnie cechy dobrego instruktora.

https://www.instagram.com/p/BLvpieLBCzQ/?igshid=1j2we63qebnul

Nie dość, że Przemek zdecydował się ułożyć nam układ do piosenki, która miała cztery razy zmieniany rytm podczas jej trwania, to jeszcze przeprowadził nas przez to tak, że nawet gdybyśmy na chwilę cofnęli się do czasów, kiedy ledwo raczkowaliśmy po podłodze, to byśmy wtedy wstali i wywierzgali taką rumbę, że Iwonie Pavlovic zabrakłoby głosu i musieliby jej dać syntezator mowy Ivona.

A ten doping przed samym tańcem i nasze ukochane „CZTEEEEERY!” mamy w specjalnej szufladce platynowych wspomnień.

Loveprints (zaproszenia i dodatki)

Dziewczyny mieliśmy na oku od chwili zaręczyn, kiedy z ciekawości przeglądaliśmy różne firmy działające w segmencie zaproszeń ślubnych i dodatków.

Zazwyczaj pracują na własnych wzorach, ale wskoczyliśmy na tak dobre fale, a nasza propozycja je na tyle zaciekawiła, że zgodziły się przygotować zaproszenia i resztę rzeczy w motywie botanicznym Cannabis Sativa L.

To, w połączeniu z ich prześliczną techniką akwarelową, sprawiło, że niektóre z dodatków weselnych dzisiaj stanowią element wystroju naszego mieszkania i za każdym razem jesteśmy nimi zachwyceni do cna.

W przypadku zaproszeń obserwowaliśmy ciekawy schemat reakcji: „oooo! Zioło! Ale jakie ładne, jezu!”

Co chyba robi za najlepsze podsumowanie.

Panowie grawerzy

Oj, ile my się pięknych wymówek nasłuchaliśmy, pytając w salonach jubilerskich, czy nam zrobią grawerunek z liściem konopi — podobno lasery nie są w stanie poradzić sobie z tak trudnym wzorem.

Chyba, że laser ma w ręku wytrawny rzemieślnik starszej daty. I to jest to, czego nam brakuje w naszym pokoleniu. Uczciwość, sumienność i szacunek do swojej pracy. Grawerunek miał być po trzech dniach, był gotowy następnego dnia po złożeniu zamówienia — a przy tym Panowie jeszcze życzyli nam wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

Tylko kierowca autobusu nie chciał zaklaskać na przystanku.

Beata Urbańska i Ela Mazurek (włosy i makijaż)

Na temat włosów i makijażu Panny Młodej — podobnie jak o pięknie Ogrodu Babette — nie ma co pisać, bo zdjęcia jak zwykle mówią wszystko. Inna sprawa, kiedy Panna Młoda potrzebuje zredukować stres przed ślubem podczas czesania i proponuje, że uda się na chwilę przyjąć lekarstwo, a słyszy „No weź przestań, wycziluj sobie tutaj, przecież to jest Twój dzień! My tu dalej będziemy czesać i malować”.

I nie wiesz, czy kontynuować czesanie, czy przerwać na chwilę i się przytulić.

Dr Ziółko

Kolejny świetlik na naszej mapie wesela i ludzie, dzięki którym zorganizowaliśmy barek konopny, z którego nasi goście mogli korzystać i sprawdzać smaki różnych suszów CBD — zarówno w gotowych, skręconych gibonach, jak i luzem, coby każdy mógł się odprężyć skręcając własnego jointa.

Do tego mnóstwo herbaty konopnej, którą Asia Burger zamieniła w obłędnie pyszny napar na zimno z limonką, złote bletki na wyjątkowe chwile, cały asortyment do skręcania — i czego dusza zapragnie, a co jest jednocześnie legalne. Ogromne gratulacje dla całej ekipy, barek konopny rozbił bank na weselu, a ludzie zakochali się w błogim odprężeniu płynącym z gibonków CBD.

Zawsze miło zawitać do Doktora przelotem w Warszawie.

EcoCrop Poland

Amadeusz już od zawsze będzie miał specjalne miejsce w naszym sercu. Bez EcoCrop nie byłoby żywych kwiatów, bo każdy nasz poprzedni kontakt był chybiony.

Dzięki uprzejmości Amadeusza mogliśmy odwiedzić całe pole konopne i sami nazrywać pierwszy rzut liści do dekoracji stołów, dowiadując się w tak zwanym międzyczasie, jakie są perspektywy dla CBD na przyszłość i jak prężnie rozwija się polskie rolnictwo w tym temacie.

Nawet w obliczu naszej paniki o certyfikat dla firmy transportowej zachował stoicki spokój i pokierował nas, gdzie trzeba. A warto dodać, że w naszym super nastawieniu do organizacji wesela konopnego, nie przygotowaliśmy sobie awaryjnego planu na wypadek, gdyby nie udało się załatwić upragnionych roślinek.

Jak widać cudotwórcy to nie tylko w Biblii.

Artystyczne Studio Piękna

Klaudia uratowała wszystkie dziesięć paznokci na dzień przed ślubem, a z dwóch zrobiła prawdziwe hypnotajzing bjutis, ozdabiając je subtelnym liściem konopnym i znajdując przede wszystkim wolne okienko, żeby pomóc Anicie po tym, jak wcześniej została wprowadzona w błąd przez salon z innego miasta o tej samej nazwie.

https://www.instagram.com/p/B1v_aBfI0s5/?igshid=3ces0jjryven

A co ciekawe, dzień wcześniej ćwiczyła sobie malowanie liścia konopi w wolnym czasie.

Jeden rabin powie „przypadek” — drugi rabin powie „przeznaczenie”.

Pani kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Nadarzynie

O Pani Kierownik nie moglibyśmy nie wspomnieć, chociażby ze względu na serdeczne podejście i szczerość podczas całej ceremonii. Nie zrobiła nam 3-4 minutowej formułki, jak zazwyczaj ma to miejsce w przypadku ślubu cywilnego, ale dodała w to miejsce wiele od siebie, a też gracja i spokój, jakie od niej biły, przydałyby się każdej parze, która stresuje się całą ceremonią.

I dodatkowo dzielnie stała w ulatniającym się pod wpływem wysokiej temperatury zapachu z kwiatów, które wisiały za nią w ramach dekoracji altanki ślubnej, stały w wazonie przed nią — i były również za nami.

Jak nasze rodziny zareagowały na ślub konopny?

To jest bardzo długa historia, na szczęście ze szczęśliwym zakończeniem. W dużym skrócie, naszym rodzinom na początku bardzo trudno było przejść do porządku dziennego nad tym, w jaki sposób pracujemy, jak żyjemy i czym zdecydowaliśmy się zająć zawodowo — zwłaszcza, że wiadomo, jakie jest postrzeganie konopi przez ludzi w wieku naszych rodziców.

Jak już wcześniej pisaliśmy — kropla drąży skałę. Trzeba być cierpliwym, robić swoje i dawać dobry przykład. W końcu doszło do tego, że po 3 latach, odkąd wywróciliśmy swoje życie do góry nogami, rodzina nie tylko zaakceptowała nasz styl życia, ale była dumna, że robimy ślub totalnie po swojemu — i koniec końców otrzymaliśmy ogromne wsparcie.

Jednak naszym zdaniem najważniejsze, to nigdy w życiu nie słuchać osób, które Wam próbują wmówić, że coś Wam się odkleiło i czas dorosnąć.

Dlaczego to było potrzebne?

Oczywiście fajnie jest wziąć ślub marzeń i to w dokładnie takim motywie, w jakim się go zaplanowało, ale to wesele i wszechobecne na nim konopie — w różnych formach, od ozdobnych do spożywczych — miało jeszcze jeden efekt.

Pozytywną zmianę w postrzeganiu konopi przez ludzi, którzy tam byli. Widzieliśmy ludzi w różnym wieku palących gibonki CBD (zeszło wszystkie 80 jointów — a przed weselem dokręcaliśmy), dowiedzieliśmy się o tym, że jeden z naszych gości pisał pracę magisterską o kannabinoidach w potencjalnym leczeniu glejaka, ludzie podchodzili do nas i pytali o korzyści zdrowotne ze stosowania marihuany, o olej CBD, o susz. Zaczęto mówić przy stole o CBD jako alternatywie dla wina na spotkaniach z przyjaciółmi, żeby się odprężyć i zacząć nowy dzień bez kaca. Byliśmy też świadkami międzypokoleniowych lekcji inhalowania suszu, a przede wszystkim mogliśmy w świętym spokoju przyjąć naszą medyczną marihuanę obok rodziców wiedząc, że oni wiedzą, że to jest absolutnie normalne.

Jeszcze piękniejszy był dysonans w połączeniu ze szczerym zachwytem u osób, które właśnie przeżyły elegancką imprezę, gdzie dominowały konopie. Mieliśmy sytuacje, gdzie goście początkowo nieprzychylni bądź obojętni acz z rezerwą w stosunku do kwiatów, zaczęli interesować się receptami na MM dla swoich bliskich, którzy potrzebują pomocy, a dzisiaj sami suplementują codziennie olej CBD

Dla nas Weedukacja ma ogromną wartość — bo wprowadza realną zmianę wśród najbliższych, a wieści szybko się roznoszą w dzisiejszych czasach. Dlatego gdy rozmawiacie z ludźmi na tematy MM i ogólnokonopne, po prostu świećcie przykładem i pokazujcie, że jesteście odpowiedzialnymi stonersami, o których mówi się, że to rzadkość.

Podobał Ci się nasz ślub konopny? Zobacz nasze pozostałe artykuły:

podpis pod postem

Zobacz również inne artykuły