Jeśli chodzi o przełomowe wydarzenia konopne, to Polacy są pionierami w Europie. Najpierw w 2019 roku miał miejsce pierwszy współczesny ślub konopny na Starym Kontynencie (w naszym wykonaniu), a teraz Eir Health wjechał z konopną kolacją w formule “fine dining” w samym sercu… pola konopnego. To właśnie takie wydarzenia niosą realną zmianę postrzegania tej rośliny. Ale do rzeczy — co tam się nawyprawiało i dlaczego to wydarzenie wpisze się wielkimi literami w annały legalizacji?
Są dwa typy zwolenników legalizacji.
Pierwszy uważa, że legalizacja jest niemożliwa dopóki… i tutaj należy wstawić dowolną przyczynę, od szeroko pojętych “moherów” przez “rządowy beton” aż po rzekomy brak dojrzałości społeczeństwa do takiego ruchu.
Drugi jest zdania, że legalizacja to kwestia pracy u podstaw i odpowiednich ruchów, które zmieniają percepcję na temat konopi w osobach niezdecydowanych i sceptykach.
A takie rzeczy osiąga się — że tak się brzydko wyrazimy — jebitnym normalizowaniem korzystania z konopi poprzez wprowadzanie ich do kręgów wykraczających poza branżę.
W skrócie: do mainstreamu.
My należymy do tej drugiej grupy. Celem naszej działalności od samego początku jest tworzenie i dokładanie się do inicjatyw, które można określić jako przełomowe.
Dlatego teraz wzięliśmy udział w pierwszej takiej w Europie, eleganckiej kolacji w formule fine dining, którą zorganizowały nasze bratnie dusze z Eir Health.
W samym sercu pola konopnego, z udziałem szefa kuchni znanego z gwiazdkowych restauracji — i w towarzystwie pozostałych orędowników legalizacji z przeróżnych branż.
Zacznijmy od początku.
Kto zorganizował pierwszą konopną kolację w Europie?
Organizatorem wydarzenia była marka Eir Health wraz z Orsonem Hejnowiczem i jego ekipą z restauracji Cudo Vegan Sushi i Wolność Niebistro.

Eir Health to producent ekstraktów CBD pochodzących z ich własnych ekologicznych upraw. Z ekipą Eira współpracujemy już trzy lata, dlatego jak tylko dowiedzieliśmy się, że planują coś takiego, wezbrał w nas entuzjazm większy niż to tytułowe pole.
To było piękne Polskie lato.

Co tu się wydarzyło? (PROLOG)
Mniej więcej na półmetku lipca odwiedziliśmy ekipę Eir Health w ich siedzibie w Poznaniu, żeby posnuć plany wspólnego podboju świata, jak to mamy w zwyczaju co jakiś czas.
Wtem Michał, jeden z głównodowodzących, oznajmił nam wszem i wobec, że:
“Organizujemy kolację w naszym polu. Tak, w polu konopi. Wytniemy tam korytarz i zrobimy specjalną przestrzeń na outdoorową restaurację; będzie gotował gość, który pracował w czołówce najlepszych restauracji w Europie, a do tego zaprosimy jeszcze wszystkich influ, z którymi współpracujemy — i nie tylko. Cała kolacja też będzie z konopiami, a całość zrobimy w klimatach eleganckiego bankietu. Nie wiem, dlaczego my to robimy, bo to jest szalony pomysł z logistycznego punktu widzenia, ale *motyla noga* robimy to. Wpadacie?”
Mózg zareagował z wyprzedzeniem tradycyjnym “pytasz dzika, czy sra w lesie”, ale po przefiltrowaniu tej myśli przez ogólnie przyjęte normy społeczne, odpowiedzieliśmy w jednym tempie: OCZYWIŚCIE, ŻE TAK.
Akurat mieliśmy w tym czasie zaplanowany przylot do Polski, więc przedłużyliśmy pobyt o kilka dni, bo nie mogło nas tam zabraknąć.
Wiecie, mówi się, że stereotypami nie powinno się posługiwać, ale tak jest łatwiej w życiu. A mamy ostatnio wrażenie, że konopie stereotypowo kojarzą się albo z szeroko pojętym podziemiem albo z klimatami w stylu osady w Biskupinie.
Dlatego konopie trzeba wprowadzić na salony, żeby stworzyć nowy stereotyp — bardziej przyjazny ogółowi społeczeństwa.
PRZECZYTAJ: 13 MITÓW O MARIHUANIE, KTÓRE OBALIŁA NAUKA
A ta kolacja to wizerunkowy strzał w dziesiątkę dla tej rośliny i jej użytkowników.

Marian, tu jest jakby luksusowo!
Zebraliśmy się wszyscy w Poznaniu, a dokładnie w staromiejskim zagłębiu kulinarnym Miasta Doznań, gdzie czekały na nas dwa busy.
Z zewnątrz bił minimalizm, ale w środku dało się wyczuć klimat imprezowych limuzyn. To, z kolei, wprawiło nas w biesiadny nastrój i Nitka zaczęła kręcić gibony, bo doszły nas słuchy, że na kolacji pojawią się też inni pacjenci terapeutyzujący się kannabinoidami.
Po 40 minutach dotarliśmy na miejsce, a oczom naszym ukazał się las…
… nie, nie las krzyży. Las konopi, mili państwo!
Niewiele myśląc, odpaliliśmy jointa zaraz po wyjściu z busa i podążyliśmy za prowodyrami całej inicjatywy, ponieważ nieopodal czekał na nas labirynt prowadzący do miejsca przypominającego atmosferą jakiś tajemniczy ogród.

Już samo wejście robiło wrażenie, bo ścieżkę ozdabiały klimatyczne lampiony, a zamiast czerwonego dywanu mieliśmy zielony dywan ze ściętych roślin.
Ścianka też była, choć bez reklam. Ścianka konopi włóknistych otaczających nas z każdej strony, co sprawiało, że mieliśmy wrażenie udziału w imprezie jakiegoś tajnego stowarzyszenia (np. Jointy i Pączki, taki polski odpowiednik Skull & Bones).

Od razu spodobało nam się to, że strefa chillout znajdowała się tuż za wejściem, jeszcze przed niewinnym białym namiotem, gdzie miała miejsce właściwa część imprezy.


Tak na wypadek, gdyby ktoś się mocno odprężył i chciał jeszcze chwilę pokontemplować piękno tego wydarzenia, zanim gastrofaza zacznie grać Marsz Kulinarny.
No dobra, a jak było w środku?
Elegancja-Francja, a jednak Polska
Gwóźdź programu miał miejsce w zwiewnym, białym namiocie, przywodzącym na myśl sielskie wesele albo outdoorowy bankiet dla VIPów.

Na drewnianym podeście czekał na nas równie szalony, co utalentowany, szef kuchni, częstujący gości appetizerem w postaci “polskich tacosów” (o menu za chwilę), a za nim dało się dostrzec masywny, podłużny stół ustrojony w konwencji totalnie łamiącej dotychczasowe stereotypy o użytkownikach konopi.

Wysokie wazony wypełnione przeróżnymi kwiatami w absolutnej harmonii różowo-złoto-białych kolorów, spoczywające na szklanych, cylindrowych podstawach wypełnionych wodą i liśćmi konopi.
Złote talerze udekorowane serwetami w korespondujących barwach i pojdynczym liściem na środku.
Do tego delikatnie miętowe menu, wszędzie obecne naturalne świece i duże kielichy przypominające współczesną wersję boho bankietu u Krzyżaków.
I wszystko w idealnej symetrii.
Tak się karmi oczy.
A jak się karmi kubki smakowe na pierwszym konopnym fine diningu w Europie?
Konopny fine dining: menu wieczoru
O warstwę kulinarną tego wydarzeniai zadbał Orson Hejnowicz, równie charyzmatyczny, co zdolny szef kuchni młodego pokolenia, na Poznańskiej scenie znany z restauracji Wolność Niebistro i CUDO Vegan Sushi.


Tak, wiemy, że kolacja była wegańska, a my jesteśmy ortodoksyjnymi mięsożercami, ale o tym niecodziennym połączeniu rozpiszemy się dalej.
Teraz do rzeczy: co nam zaserwował Orson?
- Tatar z pomidorów z porzeczką, liśćmi konopi w tempurze i pastą czarnego czosnku
- Przezroczyste gazpacho z ziołami, marynowaną papryką, porzeczką, olejem porowym i chili
- Asiette z brokuła, czyli brokuł podany w różnych formach z esencjonalnym sosie na bazie marchewki oraz fenkułem
- “Żeberka” z bakłażana w glazurze na bazie brązowego cukru, z dodatkiem oleju konopnego, podwędzanych ziemniaków i polskim guacamole
- Baba nasączana ginem z liśćmi konopi, syropem z bzu i jadalnymi kamykami z czarnego bzu








Do tatara podano jeszcze słodkie bułeczki maślane (jedyny niewegański element kolacji) polane melasą z granatu i olejem rzepakowym tłoczonym na zimno, a na powitanie czekały na gości polskie tacosy, czyli podpłomyki z humusem, konopiami i “wegańskim kawiorem”.


Ach, no i jeszcze taki miły azjatycki akcent — mochi.

Nie da się ukryć, że Orson wyjątkowo dobrze potrafi łączyć smaki i tekstury, a jego zabawa umami sprawiła, że każde, absolutnie każde danie było optymalnie doprawione i miało wyjątkowy charakter.

Najbardziej zapadł nam w pamięć tatar (ze względu na różne formy pomidora i te liście w tempurze z pastą z czarnego czosnku), gazpacho (idealny balans smaków słodkich, słonych, kwaśnych i ostrych) oraz te “żeberka” z bakłażana (niby zaspokajało gastro, a jeszcze bardziej je pobudzało).

Oczywiście wiadomo, że każde z tych dań byłoby dla nas jeszcze lepsze, gdyby położyć tam soczyste udko z kaczki, steka wysmażonego na medium rare albo wolno-gotowaną wieprzowinę. Ale umówmy się, przyszliśmy na wegańską kolację z pełną świadomością, że jest ona — prawie w całości — wegańska.
Dlatego w swojej kategorii, i to jeszcze w wydaniu fine dining, to był przyjemny i zapadający w pamięć eksperyment.
Kto się pojawił?
Kolejny, highlightem wieczoru okazali się ludzie. Tak, ludzie, bo to właśnie oni tworzą lwią część atmosfery na takich wydarzeniach.
A ludzie dopisali, jak pogoda, która tamtego dnia, na złość wszelkim prognozom, okazała się idealna.
Najlepszy ruch według nas? Wszyscy, oprócz nas i Eir Health, byli właściwie spoza branży konopnej.

Przekrój był naprawdę różnorodny, od twórców internetowych (lub influencerów, jak komu lepiej przechodzi przez gardło), przez osoby pływające w kulinariach, podcasterów, sportowców, po psychologów i dietetyków.
Teraz wyobraźcie sobie, że ci wszyscy ludzie tworzą wokół siebie duże, a przede wszystkim zaangażowane społeczności. Nie muszą być to entuzjaści marihuany czy użytkownicy konopi włóknistych; ale oto widzą ludzi, których obserwują w mediach społecznościowych; śledzą ich rozwój i sukcesy; mają na co dzień świadectwo ich pracowitości, kreatywności i produktywności w postaci dostarczanych treści — a oni wszyscy, jak jeden mąż, biesiadują w polu konopi, w towarzystwie ludzi palących konopie indyjskie (jako pacjenci, rzecz jasna) i w atmosferze przypominającej restaurację z gwiazdką Michelin; tak pod względem obsługi, jak i jedzenia.
Czy to nie jest piękny kontrast do tego, jak (niesłusznie) portretowano do tej pory konopie? Nie mówiąc już o podprogowej wiadomości wysyłanej do obserwatorów, pt. “Halo, kochani, to jest NORMALNE i zawsze było”.



Tego wieczoru mieliśmy przyjemność bawić się w towarzystwie m.in. Magdaleny Kostyszyn (Chujowa Pani Domu), Janusza Walczuka (SBM Label), Pauliny Lis (Lisie Piekło), Michała Korkosza (Rozkoszny), Martyny Żmudy-Trzebiatowskiej (zdrowostki) czy Pawła Bieleckiego (Befrank.pl).

Co my tam robiliśmy?
Z ekipą Eir Health współpracujemy już 3 lata. To wspaniali ludzie, którzy rozumieją te rośliny, jak mało kto w Polsce. Od początku urzekło nas to, w jaki sposób edukują na temat CBD — nie mówiąc już o standardzie i świeżości, jaki wprowadzili na rynek konopi.
Uważamy, że tak wartościowe marki zasługują na wsparcie, zwłaszcza jeśli robią rzeczy przełomowe; takie, dzięki którym zmiana świadomości o konopiach zachodzi w skali makro.
Sami zorganizowaliśmy taki event konopny (własny ślub); jego relacja i wszystkie jej nośniki w internecie (m.in. Onet, Noizz, Antyradio, udostępnienia w social mediach) wykręciły kilka milionów zasięgu, dlatego im więcej takich wydarzeń, w tak różnych klimatach od stereotypowego obrazka użytkowników konopi, tym lepiej.

A czy to nie hipokryzja z naszej strony, że jesteśmy tacy mięsni, a tu cyk, biesiadka na wegańskiej kolacji?
“Może jeszcze sobie założycie koszulkę z jarmużem, ćpuny?”
Absolutnie nie. Owszem, warzywne posiłki w naszym świecie w ogóle nie występują; jak już, to warzywa stanowią jedynie skromne towarzystwo dla dobrze przyrządzonej sztuki mięsa. I z tego względu jakoś nie po drodze nam z eksperymentowaniem z kuchnią wegańską.

Dlatego ta kolacja okazała się idealną okazją ku temu, żeby na kilka godzin przejść w tryb Full Vegan i prawie wykąpać się w darach tej ziemi — i to w dodatku z lokalnych, sezonowych produktów.
Poza tym, nie czarujmy się, formuła fine dining nie służy temu, żeby zatankować do pełna, tylko żeby zrobić ze swojej buzi amfiteatr dla spektaklu kulinarnego.
A warzywka i owoce — dzięki swoim terpenom i technikom kulinarnym Orsona, które wycisnęły ich możliwości, jak cytrynę (ach, ta gra słowna!) — zagrały, jak trzeba.
Czy to sprawi, że rzucimy mięso?
Prędzej niebo spadnie nam na głowy, jak mawiali Gallowie.
Ale na pewno zapamiętamy tę kolację jako przyjemny eksperyment i świadectwo wszechstronności naszej ukochanej rośliny.
Właśnie, skoro już przy tym jesteśmy… Na koniec odpowiedź na najistotniejsze pytanie w tej relacji.

Dlaczego takie wydarzenia zbliżają nas do legalizacji konopi?
Bo wychodzą z konopiami do całego społeczeństwa. Takie wydarzenia mówią “jesteśmy dumni z naszego dziedzictwa, potrafimy docenić niesamowite właściwości konopi, umiemy z nich odpowiedzialnie korzystać i sprawiać, że dzięki jej wszechstronności, świat będzie lepszy, czystszy, bardziej bioróżnorodny, ekologiczny”.
PRZECZYTAJ: HISTORIA MARIHUANY I KONOPI WŁÓKNISTYCH NA ŚWIECIE
Kedy po spaleniu jointa zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy obserwować otoczenie, to przesłanie urosło w naszych oczach jeszcze bardziej.
W jedzeniu — konopie.
W dekoracjach — konopie.
Dookoła nas też konopie, wzbijające się do góry i wypuszczające kwiaty, z których pozyskiwana jest żywica na ekstrakty CBD, jedno z najważniejszych odkryć terapeutycznych XXI wieku.
Obok stołu… czekaj, co? Brawo, konopie! Ale w jeszcze innej formie. Na wieszakach wiszą konopne t-shirty powstałe z włókna wyciągniętego z łodyg.
I jeszcze my zawijamy konopie (indyjskie) w równie konopne bletki, coby wesprzeć układ endokannabinoidowy.
A jego jedynym znaczącym wsparciem z szeroko pojętego pożywienia są…
Ekhm…
Konopie.
Po rozmowach z pozostałymi uczestnikami, okazało się, że nie tylko nas to uderzyło.
Głównym wnioskiem naszych (pozornie) luźnych dywagacji było to, że konopie włókniste i indyjskie muszą wejść z powrotem do mainstreamu.
Nie mogą ograniczać się jedynie do wąskiej grupy superentuzjastów, bo to tak, jakby chcieć zjednoczyć sąsiednie plemienia i stworzyć superpaństwo, a jednocześnie siedzieć w jednej osadzie, omijać pozostałe szerokim łukiem i narzekać, że nikt nie chce się jednoczyć.
Trudno temu zaprzeczyć.

Twórcy internetowi niejako tworzą świat swoich odbiorców. Działamy na zasadzie reguły sympatii i autorytetu — czy tego chcemy, czy nie, zwłaszcza jako specjaliści w danej niszy — zatem mamy realny wpływ na to, jak nasza społeczność postrzega dane rzeczy, zjawiska i zachowania.
Później nasze społeczności są nośnikiem tej rzeczywistości i przenoszą je na swoje podwórko. A podwórko się rozrasta i zatacza coraz szersze kręgi, aż po całe społeczeństwo.
To się nazywa praca u podstaw. Jest to proces, niekiedy wymagający i niedający natychmiastowej gratyfikacji — ale jego owoce zostają z nami na stałe.
Zdjęcia: Artur AeN Nowicki