sklepowi bossowie sprzedawcy

Bossowie do pokonania w sklepach: sprzedawcy

by Stonerchef

Wyjście do sklepu po zakupy to coś więcej, niż zwykła, codzienna rutyna. To bardziej niesamowita przygoda, którą można porównać do rozbudowanej gry MMO w ogromnym świecie. Zakupy spożywcze to przede wszystkim misja – i to wbrew pozorom bardzo wymagająca.

Eskapady po produkty do kupowania mogą czasem wymagać odpowiedniego przygotowania psychofizycznego, ponieważ zanim zbierzecie odpowiednią ilość niezbędnych surowców, będziecie musieli zmierzyć się z bossami. Bossowie są różni, jedni mniej, drudzy bardziej wymagający, a każdy z nich posiada unikalny zestaw umiejętności, charakterystyczny dla swojej klasy i gotowy doprowadzić nawet najbardziej cierpliwą duszę na skraj załamania nerwowego.

Jakie siły zła czają się w sklepach i jak je pokonać? Tego dowiecie się w pierwszej części cyklu „Sklepowi bossowie”, który otwierają… sprzedawcy.

Sprzedawca roku

Prawdziwy Wilk z Polstreet, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Już dawno opuścił swoją strefę komfortu, tylko że on nie patrzy, które Ferrari stoi otwarte na ulicy, co to, to nie! On na nie zarobi własnym potem, krwią i Twoimi nerwami. Jego misją jest sprzedaż. Nie uczył się technik NLP, bo od urodzenia ma z tej dziedziny nieoficjalny doktorat. Wie, co chcesz kupić, chociaż wcale tego nie chcesz, ale on również wie, że jedno „nie” to dopiero pierwsze przekręcenie klucza otwierającego drzwi do transakcji zakończonej sukcesem.

sprzedawca roku

Na bazarku mamy taką budkę, w której kupujemy mięso, bo jest zawsze świeże, soczyste i można sobie wybrać, który akurat kawałek nam pasuje do przepisu. Zanim jednak zdążymy złożyć zamówienie, stacjonujący tam rekin mięsnego biznesu zaczyna przeprowadzać z nami kwestionariusz preferencji, który wygląda mniej więcej w ten sposób:

– No dzień dobry, Proszę Państwa, co tam będzie dzisiaj? Jakiś tatarek, szponderek, szyneczka, karkówka, coś ten?

– A wie Pan co? Tak z pół kilo nam Pan zmieli tego antrykotu.

– A to takie tłuściejsze, Proszę Państwa, takie na burgerki, nie? Do burgerków to zupka jakaś, to może szponder, co? Miał Pan zupę chyba ostatnio robić na szponderku?

– Hm… (w tym momencie należy uruchomić osłonę antysprzedażową) w sumie to nie przypominam sobie, żebyśmy mieli zupę robić, ale to przy okazji najwyżej weźmiemy, dzisiaj tylko antrykot.

– Aha, aha, aha… Czyli to takie tłuściejsze bierzemy, dobra, to ile miało być? Kilo?

– Pół kilo.

– Dobra, okej, to ja Państwu zmielę to dwa razy. Czyli co, żadnej wędlinki, boczku? Surowe mamy i bez konserwantów, coś do tej zupki może jeszcze oprócz szponderka?

W tym miejscu można już się połapać, że dalsze odpowiedzi na pytania zrodzą jeszcze więcej usilnych prób sprzedania nam połowy podwarszawskiej masarni. Nie możemy jednak pozwolić bossowi wygrać, dlatego należy przybrać taktykę tzw. odbicia lustrzanego.

Polega ona na tym, że obiecujemy, iż następnym razem, to my TYLE tego mięsa weźmiemy… ALE TO TYLEEEEE! Jeeeezu, nakupimy taką kupę mięcha, że zbudujemy z niego igloo w zamrażarce albo urządzimy sobie zawody w jedzeniu tatara na ilość, ewentualnie uszyjemy drugą sukienkę dla Lady Gagi albo zrobimy z niej obicia na siedzenia do tego Ferrari, co to czeka poza strefą jego komfortu.

Oczywiście wcale tego nie zrobimy, ale ważne, że w negocjacjach zawarliśmy obietnicę. Żeby później nie cierpieć z powodu wyrzutów sumienia, można w tej obietnicy zawrzeć takie słowa, jak „chyba”„pewnie”, „jak wszystko pójdzie dobrze” i tym podobne – wtedy złożymy jedynie obietnicę starania.

Socjopata

O ile zakupy u lokalnych dostawców są najmniej problematyczne, o tyle, jak już odwiedzimy jakiś market, to wtedy zaczyna się jazda. Ale nie taka jazda 50 na godzinę, tylko bardziej prucie Golfem trójką po przedmieściach Sosnowca.

Świat filmów i seriali dał nam wielu socjopatów, którzy stali się chodzącą definicją tego terminu w jego najgorszym znaczeniu. Jak jednak śpiewał Krzysztof Cugowski, nic nie boli tak, jak życie – i to życie właśnie kreśli najlepsze scenariusze.

kasjer socjopata

Co ciekawe, wśród socjopatów zdecydowanie przeważają kobiety. Jak więc rozpoznać bossa (bossicę?) socjopatkę?

To jest osoba, która prawdopodobnie stoi za tymi wszystkimi demotywatorami, w których żali się, że kiedyś to się piło błoto z koryta na spółkę z ziomkami i wylizywało się z piachu zakrętkę po oranżadzie, a nie to, co teraz – części od roweru jakieś się będą o higienę sapać. Ona Ci pokaże, co o jest higiena!

Stojąc w kolejce do kasy należy zwrócić uwagę na ruchy bossa. Socjopaci zazwyczaj chodzą głodni, więc zanim kasjerka pożywi się na Twoich negatywnych emocjach, po drodze zazwyczaj zadowoli się kozą z nosa. Tak jest, kozą. Wasze oczy spotkają się w bitwie na wytrzymałość, a wtedy ona, niczym kapitan Hak, wygrzebie najbardziej imponujący okaz z zagrody i zalotnym ruchem rękawa przejedzie sobie nim po całej twarzy, ocierając przy okazji oślinione wargi. Wzbogaci kulturowo (głównie kulturami bakterii) Twoje produkty, a jak poprosisz o reklamówkę, to manierą starej bibliotekarki wyliże sobie palec wskazujący i potrze ją, coby nam się łatwiej zakupy do niej pakowało.

Dlatego nigdy nie proś o reklamówkę u socjopatki. A póki masz na to szansę,  zmień kasę. Chyba, że to jedyna kasa.

Hubert Urbański

Wysłaliśmy jakiś czas temu zgłoszenie do nowej edycji „Milionerów”. Póki co – cisza. Nie ukrywamy, że fajnie byłoby wziąć udział w tym teleturnieju, ale na razie nasze hazardowo-negocjacyjne ciągoty są w stu procentach zaspokajane w sklepach przy kasie.

Spotkanie z Hubertem może wywołać szok. No bo wyobraź sobie, że zakupy już w koszyku, ten z kolei dociągnięty do kasy, wszystko jest policzone, no i wchodzisz do gry za, powiedzmy 34,65 zł. Masz akurat gotówkę, którą chcesz zapłacić. Stówa leci na blat, wyciągasz rękę po resztę i wtedy pada to pytanie: a może 4,65? Albo 65?

 

W tym momencie zaczyna się gra świateł, słychać charakterystyczną muzykę, a w panelu z odpowiedziami widnieje takie zestawienie:

a) 4,65

b) 65

c) Nie mam

d) Yeti

Z góry odrzucasz odpowiedzi A i B. Przez chwilę wahasz się nad Yeti, ale rozsądek podpowiada, że to nie to. Wybierasz zatem odpowiedź C, „nie mam”. No ale Hubert, jak to Hubert, nicpoń w ząbek czesany, nie daje za wygraną. Na pewno? Na pewno nic? Może chociaż 5 zł?

Hubert Urbański

Na nic zdaje się tłumaczenie, że nie, na pewno nie mamy żadnych drobnych. Można jeszcze pomyśleć o pytaniu do publiczności, tylko jaki wariat będzie pytał kogoś z kolejki o pożyczenie drobnych dla Huberta? Pół na pół odpada, bo odpowiedź znamy, a telefon do przyjaciela również wykluczamy, bo wiocha pożyczać 4,65. Od razu ktoś pomyśli, że na głupoty wydamy.

Na szczęście, tak, jak ma to miejsce w „Milionarech”, tak i w sklepie są dwa słowa-klucze, po których usłyszeniu Hubert musi przyklepać odpowiedź C i wydać resztę.

Ostatecznie i definitywnie.

Przetestowaliśmy ostatnio ich użycie i to faktycznie, słuchajcie, działa! Mało tego, przez kilka sekund można obserwować wysoce skonsternowanego kasjera-Huberta, który wciska nam w rękę wydane drobne, choć tak naprawdę wolałby nam wsadzić głowę konia pod kołdrę.

Humanista

Przechadzając się po sklepie, np. mięsnym, często za ladą stoi pani, dla której od nauki matematyki w szkole gorsza była jedynie śmierć Ryśka z Klanu i upadek komunizmu. Spotkanie z humanistą można zobrazować za pomocą bardzo prostego zadania z matmy:

Piotruś wszedł do sklepu po wędlinę. Za szybą leży kilogram szynki. Piotruś prosi o 20 deko. Ile szynki zostanie w sklepie?

Odpowiedź brzmi: 30 deko, bo Pani się ukroi 70.

Humanista od razu wprawia całą drużynę w zakłopotanie psychiczne, no bo jak powiemy, że chcieliśmy 20, to sobie zacznie wymyślać w duchu, że jakieś biedaki przyszły albo w rodzinie Wujek Sknerus ma dominujące geny, no bo co to jest głupie 40 deko szynki. Się ukroiło, to się zje.

Humanista jest bossem dwugłowym – zdarza się bowiem tak, że czasem mu się z kolei nie dokroi. Przykład z życia wzięty – potrzebowaliśmy mozzarellę w kawałku do tarcia, bo zamarzyła nam się wypaśna zapiekanka no i akurat trzeba nam było 300g sera. Dla humanisty nie ma różnicy między 300 a 250, bo tyle też się ukroiło, a próba pertraktacji została zgaszona obrażonym: „Naprawdę będę Panu teraz dokrawać 5 deko? Jeeeeezu”.

Powinni nakręcić taki film „Oszukać powołanie”.

Rada Wszechwiedzących

To jest chyba najgorsze, co może się przytrafić człowiekowi Homo Konsumentus. Jest dosyć wczesne popołudnie, pierwsza zmiana wraca do domu z pracy, a Bóg gdzieś odgrzebał Nokię 3310 i gra w Snake’a w sklepie, bo kolejka ciągnie się aż po półki na poszczególnych działach. Wtem starsza Pani, której udało się zapakować zakupy przypomina sobie, że – o cholera! – zapomniałam ziemi do kwiatków. Czy u Was można kupić ziemię?

rada wszechwiedzących

W sklepie nie było ziemi, wobec czego wystarczy poinformować, że oto niestety, miłościwa Pani, w naszej krainie ziemi Ci u nas niedostatek.

Niestety, pierwszy członek Rady Wszechwiedzących uruchamia procesy poznawcze, za pomocą których przypominają mu się wszystkie sklepy ogrodnicze, jakie zna w okolicy. Do tego dochodzą pytania o rodzaj kwiatków, terenu i poziomu pH gleby, a biedna starsza Pani daje się wciągnąć w tę karuzelę słów, co niesie ze sobą wojenny okrzyk w kierunku drugiego z Wszechwiedzących:

– RENATA! W KASTORAMIE MAJOM ZIEMIE DO FISKUSA?

– DO CZEGO?

– DO FISKUSA!

– CHYBA DO FIKUSA!

– NO ALE MAJOM, CZY NIE?!

Tymczasem, w oddali, na samym końcu wężyka, słychać pierwsze szeptane „kurwa mać”.

Pieszczoch

Szyneczka, sosik, cebulka, szczypioreczek, marcheweczka, boczuś, kotleciki – a jak trzeba to szynunia, sosiczek, cebuleńka, szczypioruś, marchwiunia, boczunio i kotletki. Pieszczoch nie mówi. Pieszczoch zdrabnia na potęgę. A Ty nie idziesz po pręgę wołową tylko po prążunię z wołowineczki..niuniuniuni, a ti, ti! Chwilunię poczekasz w kolejeczce, a jak już wszysteczek sobie każesz nabrać łapulkami, to możesz wyciągać pieniążki. Nie masz gotóweczki? Spoko, jest terminalek i karteczką też można płacić, kochanieńki. No chyba, że masz, to wtedy dasz banknociki, a pani Ci resztunię do rączki wyda, tylko przy okazyjce będzie winna grosiczek.

Deal? Dealeczek? Dealunio?

Niemiec

Wiecie, jak brzmi najdłuższe słowo po niemiecku?

Hottentottenstottertrottelmutterbeautelrattenlattengitterkofferattentater

A wiecie, jak brzmi najdłuższe słowo po polsku?

Dzieńdobrywnaszejoferciepolecamyrównieżkremnazmarszczkiorazbogactwofirmytwojatwarz

mojakasaidotegojeszczedarmowepróbkimydełdlaalergikówikobietwciążyserdeczniepolecam.

Jak już idziemy po zakupy przemysłowe albo po jakieś kosmetyki, to boss Niemiec zawsze stoi na straży. Niestety – jest target, jest formułka i trzeba ją zaśpiewać. Jak nie weźmiesz mydeł i kremów, to zawsze możesz pobrać aplikację i założyć sobie różową kartę członkowską Grażyna-VIP i skorzystać z 5% rabatu na patyczki do uszu. W ostateczności dostaniesz gazetkę, ale jedno jest pewne – z pustymi rękami i dobrym humorem ze sklepu nie wyjdziesz.

Doradca klienta

Nie jest tajemnicą, że lubujemy się w bezcukrowych energetykach. Wiemy, że aspartam i w ogóle chemia, groza i szał ciał, natomiast badania nad aspartamem są bardzo sprzeczne w wynikach, a po drugie no po prostu lubimy sobie z rana zmrozić mózg i dostać małego kopa energii na start. Poza tym, te energetyki, które pijemy, mają najlepsze bąbelki.

Jest piękny poranek, a my wyruszamy po zakup baterii, ładujemy puchy do kosza i z niemal jokerowym uśmiechem wędrujemy ku kasie. Uśmiech znika nam z twarzy, niczym Hiroshima po ataku nuklearnym, bo oto pojawia się on – doradca klienta.

– A te energetyki to tak serio Państwo będziecie kupować? Nie lepiej napić się kawusi z ekspresu? Aaaaj, kawusia z ekspresu, to jest to. Taka aromatyczna, gorąca, a na pewno dużo zdrowsza od takiego napoju.

– Ale my bardzo lubimy energetyki.

– No tak, tak, ale to nie to samo, co kawusia z ekspresu, prawda Marzenko?

– Oj tak, kawusia z ekspresu mmmmm… Po co te energetyki, skoro można kawusi się napić?

– Ale my nie pijemy kawy…

– No dobra, trudno. Tylko po co sobie zdrowie niszczyć?

To jest dopiero dbanie o klienta! Nie szkodzi, że w tym sklepie akurat nie można kupić kawy, więc nawet gdyby nas przekabacił na swoją stronę Mocy, to i tak byśmy nie zostawili tam pieniędzy, co chyba było jego celem, bo energetyki kupiliśmy, koniec końców, gdzie indziej – tam, gdzie sprzedawca miał w dupie nasze zdrowie i swoje francuskie podniebienie.

Bossowie przy kasach to jedynie wierzchołek góry lodowej. Na swojej sklepowej drodze spotkacie jeszcze popleczników zwanych klientami, a także tak zwaną – dosłownie i w przenośni – sztuczną inteligencję. O nich poczytacie w następnych częściach cyklu.

Na jakich jeszcze kasowych bossów zdarzyło Wam się trafić podczas wyprawy po zakupy?

podpis pod postem

Zobacz również inne artykuły