Polacy w Marbelli. Jak się żyje na Costa del Sol?

by Stonerchef

Niedługo miną dwa lata odkąd zamieszkaliśmy w Hiszpanii. Nie poszukiwaliśmy raju na ziemi — chcieliśmy po prostu znaleźć miejsce lepiej dopasowane do naszego stylu życia, gdzie nie będziemy doświadczać tak dużej transakcji stresowej, jak w Polsce. No i przywiało nas na Słoneczne Wybrzeże. Czy warto było? 

Z racji tematyki, jaką się zajmujemy, życie w Polsce bywało dla nas szczególnie wyboiste.

A że robimy to szczególnie odważnie i wszystko sygnujemy swoim wizerunkiem, to te wyboje chwilami przybierały monumentalne rozmiary.

Najazd kryminalnych i wywrócenie wszystkich rzeczy do góry nogami, bo według sąsiada praca zdalna + palenie zioła to jest absolutna podkładka pod to, żeby rodaka podpieprzyć o handel narkotykami.

Potem wizyta zwykłych mundurowych (w tym samym mieszkaniu), bo przecież trzeba sprawdzić, czy pacjent medycznej marihuany to aby na pewno pacjent.

Wbijanie przez wynajmujących do domu pod naszą nieobecność, bo widzieli na stories, że jedziemy do innego miasta i chcieli zobaczyć, czy nie zrobiliśmy im squatu z lokum.

Wiecznie nakokainowany konsjerż ze Sky Towera, który darł się na nas przy każdej możliwej próbie kontaktu w sprawie rzeczy, które nie działały.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Ale nie o tym jest dzisiejszy artykuł. O tych rzeczach mówimy w Loży Stonerskiej, bo niektóre z tych historii są super hardkorowe.

ZOBACZ: CO TO JEST LOŻA STONERSKA?

Dzisiaj będzie o życiu w Hiszpanii.

Czy warto się przeprowadzić? 

Jak wygląda życie na południowym wybrzeżu?

Kiedy wyobrażenia zderzają się z rzeczywistością?

Na ile prawdziwe są stereotypy o Hiszpanach — te pozytywne i negatywne?

Przekonaj się na własne oczy.

Polacy w Marbelli: Jak żyje się na Costa del Sol?

W listopadzie 2021 roku zajechaliśmy do Sitio de Calahonda z naszymi dwiema kotkami — do pierwszej hiszpańskiej bazy, w jakiej przyszło nam żyć.

Stamtąd po roku przenieśliśmy się na styk Marbelli z Esteponą, gdzie na własnej skórze doświadczyliśmy esencji wszystkiego, co wspaniałe i jednocześnie przerażające w tej lokalizacji.

Zaś teraz znów mieszkamy w Calahondzie, bo doszliśmy po czasie do wniosku, że duże miasta wysysają z nas energię i wolimy jednak ten “slow life” w mniejszych miejscowościach.

Póki co nie planujemy się ruszać poza Hiszpanię, więc możesz wywnioskować, że całkiem nieźle nam się tutaj żyje.

Jednak ze względu na liczbę pytań o przeprowadzkę do kraju Enrique Iglesiasa, uznaliśmy, że warto ten temat rozwinąć.

Oto, co nam się podoba na Costa del Sol, a co sprawia, że czasami czujemy się, jak w jakimś teatrze absurdu.

PS pamiętaj, że są to wyłącznie nasze doświadczenia, które mogą się diametralnie różnić od tego, jak Ty będziesz postrzegać tę część Hiszpanii. Każdy z nas ma inne przyzwyczajenia, inne oczekiwania i różne wzorce wychowawczo-kulturowe, które mogą wpływać na to, jak postrzegamy życie i jak odnajdujemy się w wybranych miejscach/sytuacjach. Potraktuj to jako zbiór ciekawych przemyśleń, ale nie przywiązuj się do nich jak do sztywnego punktu odniesienia, bo to, co nam działa na nerwy, dla Ciebie może być niezaprzeczalnym plusem — i na odwrót.

Co nam się podoba w południowej Hiszpanii?

Tradycyjnie zaczniemy od “ochów i achów”, bo jest się czym zachwycać. Pod wieloma względami Hiszpania faktycznie okazała się naszą Ziemią Obiecaną i jesteśmy niesamowicie wdzięczni, że możemy tutaj przebywać.

Klimat prawny w kierunku zioła

Marihuana jest w Hiszpanii częściowo zdekryminalizowana.

Można ją posiadać w domu (do 100 gramów), można też uprawiać rośliny (po 2 na “głowę” w gospodarstwie) i konsumować je w specjalnych klubach konopnych.

Tam też je “kupisz”, jeśli domowa uprawa jest Ci nie w smak.

Jak korzystasz w miejscu publicznym, to co najwyżej dostaniesz mandat — choć i to może Cię ominąć, jeśli celem funkcjonariuszy jest przejęcie materiału w celu empirycznego zbadania jego właściwości.

Policja jest pod tym kątem bardzo spoko; oni sami widzą absurd ścigania za zioło, a poza tym sami lubią sobie przykurzyć, więc zamiast karać ludzi, czerpią z obecnej sytuacji korzyści dla siebie.

POWIĄZANE: CZY MARIHUANA JEST LEGALNA W HISZPANII?

Poza tym samo postrzeganie konopi różni się diametrialnie od tego, co mamy w Polsce. Tutaj większość ludzi uznaje to za element kultury i traktuje marihuanę w bardzo przyziemny sposób — jak roślinę.

W klubach konopnych spotykają się ludzie z przeróżnych środowisk, od agentów nieruchomości, przez restauratorów, właścicieli myjni samochodowych i ogrodników, aż po producentów turbin do samochodów wyścigowych, twórców internetowych i “zwyczajnych” pracowników z innych sektorów.

Jasne, nie brakuje takich, co chcą przyjść i się odurzyć, ale z naszych obserwacji, ten sport najbardziej lubią akurat Brytyjczycy. O nich będzie zresztą osobny akapit — niestety nie w “ochach i achach”.

Tymczasem, jeśli chcesz szybko i łatwo ogarnąć sobie zioło w dobrych cenach na wakacjach w Hiszpanii, sprawdź naszego e-booka “Zioło w Hiszpanii: praktyczny przewodnik po klubach konopnych”. Zabrało go ze sobą już ponad 2000 ludzi — i każdy jeden wracał z szerokim uśmiechem na ustach.

Przyroda

Nie ma dnia bez zachwytu nad hiszpańską przyrodą. Jest tak bujna, tak różnorodna i tak harmonijnie współgra z terenem i architekturą, że momentami brakuje słów.

Już pal sześć, że kochamy palmy, a te są tu na każdym kroku; ale one się wyśmienicie parują z drzewami piniowymi i cyprysami, uzupełniane przez gościnne występy kaktusów i bananowców — i nie mówimy tu o rozpuszczonych dzieciakach bogatych ludzi.

Do tego dochodzą kwiatki we wszystkich możliwych kolorach, kuszące swoim nasyceniem i delikatnością.

Wypada też Hiszpanów pochwalić za sposób, w jaki dbają o tę roślinność i o ogródki w terenie. Robią to odwrotnie proporcjonalnie do dbania o czystość w restauracjach.

Spacery na Costa del Sol to sama przyjemność.

A skoro już o spacerach mowa…

Budowa terenu i szlaki do hikingu

My jesteśmy z tych, co to kochają chodzić. Moglibyśmy łazić i łazić, i łazić… i łazić jeszcze dalej.

A jak teren jest jeszcze odpowiednio zróżnicowany, to zaczynamy czerpać momentami niezdrową satysfakcję z takiego wysiłku.

Tutaj wszędzie jest góra-dół, góra-dół.

Zejdziesz kawałek w dół, a tu zaraz wspinaczka pod nosem.

I tak w kółko.

Staramy się robić po 20 tysięcy kroków dziennie. Przy takim terenie łatwiej zachować kondycję, więc dla nas to tylko dodatkowy plus.

Nie mówiąc już o tym, że trasy do spacerów są tutaj wyjątkowo piękne; zwłaszcza te górskie. Najpierw spacerek i napawanie się oglądaniem wszystkiego z góry, a później medytacja w tak kojącej przestrzeni.

Lepiej być nie może.

Rewelacyjny dostęp do mięsa

To jest wręcz szokujące, bo nawet w Lidlach czy Aldi można dostać ekologiczną wołowinę — i to z różnych ras, w tym Black Angusy czy hiszpańskie Wagyu.

Jakościowo jest to wysoka półka, a jak się trafi na jakiegoś lokalnego rzeźnika, który ma wołowinkę z krów karmionych trawą (i dobrze dojrzewaną), to jej jedzenie staje się przeżyciem.

Przekrój pozostałego mięsa również imponuje, bo mamy wieprzowinę iberyjską, kurczaki, przepiórki, kaczki, gęsi, pełen przekrój ryb i owoców morza, a miejscami nawet dziczyznę.

Jedynie brakuje nam polskich wędlin, bo o ile chorizo i suszona szynka są pyszne, to szybko nam się nudzą, a podniebienie zaczyna tęsknić za wędzonymi wędlinkami; przede wszystkim — za boczkiem.

Tutaj niestety dostanie wysokiej jakości boczku wędzonego graniczy z cudem. Albo jest nawalone chemią i aromatami, albo “wędzone” papryką wędzoną w dużych ilościach.

Ekologiczne produkty na każdym kroku

Dwie rzeczy są wybitnie łatwe do znalezienia na Costa del Sol: afrykańscy sprzedawcy podrabianego luksusu i ekologiczne produkty z absolutnie każdej kategorii.

Same markety są pełne tego typu rzeczy i w zasadzie rzadkością jest sytuacja, gdy jakiś sklep nie ma chociaż jednej półki z ekologicznymi produktami.

Ale hitem są tzw. “Herbolaria” czyli w tłumaczeniu “zielarnie”, które tak naprawdę są spożywczo-domowymi sklepami z ekologicznym asortymentem; i tam jest autentycznie WSZYSTKO.

Wędliny, warzywa, owoce, mięso, herbaty, kawy, słodycze, napoje, lody, detergenty, suplementy diety i ziołowe ekstrakty — nawet ekologiczne terpeny można sobie kupić. 

I to nie w sytuacji, gdzie musisz robić zakupy online albo jechać na drugi koniec miasta do specjalistycznego sklepu, tylko schodzisz sobie na dół z mieszkania, idziesz dwie ulice i jesteś na miejscu.

Nie wiemy, jak teraz sytuacja wygląda z tym w Polsce, ale z naszych ostatnich doświadczeń stacjonarna oferta ekologiczna zubożała i wiele działalności przeniosło się do internetu.

Owoce

Hiszpańskie owoce — zwłaszcza w sezonie — to jest jakiś absolutny kosmos. Soczyste, nasłonecznione, pełne smaku i to jeszcze w takiej różnorodności, że gdyby nie kwestie zdrowotne, zostalibyśmy frutarianami.

Truskawki, ananasy, banany, mango, arbuzy, maliny, jeżyny, borówki… Inna liga!

Tak samo awokado. Jest kremowe, esencjonalne i tak przyjemnie tłuściutkie, że grzech go nie zjeść do śniadania.

Słońce przez prawie cały rok

W ogólnym rozrachunku pochmurne dni są rzadkością, nie mówiąc już o dniach deszczowych. Chociaż jest jedna taka pora zimą, kiedy leje przez tydzień-dwa i dopiero wtedy wraca pożądana pogoda.

Wiosna i jesień to temperatury w okolicach 20-27 stopni.

Latem ludzie cierpią, bo lipiec i sierpień to jakieś 30-40 stopni w towarzystwie 70% wilgotności powietrza.

Zaś zima jest znośna; ot, 18 stopni z rana, ok. 22 w ciągu dnia i do 12 stopni nocą

Ale mimo wszystko zima najbardziej dokucza, bo o ile same temperatury nie są ekstremalnie niskie, o tyle ich mariaż z wysoką wilgotnością już daje się we znaki.

A sytuacji nie pomaga fakt, że w Hiszpanii grzejesz albo klimatyzacją, albo farelką, albo przenośnymi grzejnikami na prąd. No, jak masz szczęście i trafisz na takie mieszkanie, to możesz delektować się strzelającym drewnem w kominku, który podnosi ciepło.

Za to miesiące wiosenne i letnie zaliczylibyśmy wręcz do idealnych. Zarówno temperatura, jak i wilgotność i nasłonecznienie są w punkt — a i Marbella wraz z okolicami nie pęka jeszcze w szwach od natłoku turystów.

Dostęp do morza i gór jednocześnie

Mieszkanie nad morzem zawsze było naszym celem, dlatego sprowadzenie się na wybrzeże sprawiło, że jeszcze bardziej odżyliśmy na co dzień.

A dodatkowym bonusem na Costa del Sol jest obecność gór na względnie krótkim dystansie. Na przykład teraz jesteśmy umiejscowieni tak, że do morza i w góry mamy mniej więcej tyle samo do przejścia.

Nieważne, czy mamy ochotę pouziemiać się na plaży, czy powspinać trochę po skałach i pooglądać świat z góry — Marbella i jej sąsiedztwo nam to umożliwiają.

Nawet kupiliśmy sobie taką książkę “35 Walks Around Marbella” z najlepszymi trasami do spacerów.

Dodatkowo z każdej strony zachód słońca wygląda powalająco.

Międzynarodowe towarzystwo

Marbella i większośc Costa del Sol są wyjątkowo kosmopolityczne.

I to jest super, bo ta migracja różnych nacji nie wynika z wymuszonych przesiedleń czy gonitwą za benefitami socjalnymi, ale jest bardziej motywowania chęcią dojścia do czegoś i spełnienia swego rodzaju Spanish-American dream.

Albo rozwalenia grubego hajsu na wakacjach, czy np. spróbowania swoich sił w przemycie haszyszu — ale to materiał na osobną historię.

Takie wrażenie można przynajmniej odnieść, przebywając w Marbelli, zwłaszcza w tej mocno biznesowo-społecznej części.

Najczęściej słychać Brytyjczyków i obywateli państw z Europy środkowo-wschodniej — choć nie brakuje też Holendrów, Skandynawów, Francuzów, Amerykanów i Arabów.

I tutaj chcielibyśmy podkreślić (jeśli komuś zależy na kontakcie z rodakami), że polska diaspora przybiera na rozmiarach w dość sprawnym tempie.

Dla nas ten kociołek narodowości to ogromny plus, bo niestety, ale z Hiszpanami — jak to się dzisiaj dyplomatycznie mówi — nie rezonujemy do końca.

Luźna atmosfera

Zdajemy sprawę, że w dzisiejszych czasach fraza “bo na zachodzie ludzie się do siebie uśmiechają”, trochę źle się zestarzała, ale tutaj faktycznie tak jest.

Uśmiech na południu Hiszpanii to są ustawienia domyślne. Takie zwroty, jak “hej, co tam?” i zatrzymanie się na kilka minut, żeby pouprawiać pitu-pitu, są wpisane w DNA tutejszych ludzi.

Oczywiście problem zaczyna się, gdy kasjerzy w sklepie zaczynają to robić i mają wywalone na rosnącego węża w postaci kolejki, ale na co dzień ma to efekt terapeutyczny.

Dla wszystkich.

Trudno wyczuć tutaj jakiekolwiek napięcie związane z presją współczesnego życia. Owszem, nie da się uniknąć widoku ludzi ciężko uzależnionych od technologii i wyjętych z rzeczywistości, ale na wybrzeżu jest to na tyle rzadkie, że zwraca się na to uwagę.

Chociaż w sumie trudno nie być wiecznie uśmiechniętym, mając na przy sobie słońce, morze, góry, wspaniałe jedzenie i tak czarującą przyrodę.

Bardzo chłonny rynek

W temacie postępu, innowacji i śledzenia trendów, południe Hiszpanii to są typowe lata 90. 

A właściwie skansen tych lat.

Lokalsi mają takie podejście, że jest dobrze tak, jak jest — i nic nie trzeba zmieniać. Dlatego spore grono przybytków i usług to klasyczne dziadostwo, które funkcjonuje na zasadzie “Działa? Działa”.

Z tego, co się orientujemy, w Andaluzji tak po prostu to wygląda.

Z drugiej strony mamy mnóstwo obcego kapitału i równie pokaźne grono ludzi, którym o coś chodzi i którzy byli przyzwyczajeni do nieco innych standardów, mieszkając poza Hiszpanią.

To sprawia, że rynek jest chłonny na wszystko. W Marbelli można ukuć dobry biznes zarówno na tworzeniu rzeczy zupełnie nowych i niespotykanych (albo przeznaczonych dla ludzi, którzy nie mają co robić z pieniędzmi), jak i na robieniu rzeczy trywialnych (jak choćby strzyżenie włosów, sprzątanie mieszkań czy wykończeniówka), tylko po prostu z 1000% lepszą jakością w porównaniu do hiszpańskich standardów.

Co nam się nie podoba w Hiszpanii?

Skoro już się pozachwycaliśmy południowym wybrzeżem i nawychwalaliśmy iberyjskie klimaty, to czas na kontrę w postaci polskiego narzekania.

Jest bowiem kilka rzeczy, co do których szlag nas trafia — i naszym zdaniem warto o tym wspomnieć, bo wielu Polaków ma dość idylliczny obraz Hiszpanii, zwłaszcza, gdy widzą kilkunastosekundowe urywki z życia w postaci Stories na Instagramie.

Patologiczny rynek nieruchomości

Piszemy to w kontekście najmu długoterminowego. O ile coś takiego występuje tutaj częściej niż ciekawostka przyrodnicza.

Niestety napływ obcego kapitału i patodeweloperki poskutkował tym, że obrzydliwie bogaci ludzie powykupowali mnóstwo terenu i przejęli apartamentowce od biedniejszych lokalsów za śmieszne kwoty — po czym zaczęli je masowo przerabiać na najem krótkoterminowy dla turystów.

Z kolei lokalsi mają jakieś dziwne wyobrażenie o najmie długoterminowym i jeśli nie zapłacisz z góry przynajmniej za pół roku najmu, nie przedstawisz umowy o pracę z hiszpańską firmą i nie wdupisz im 2 miesięcy nielegalnej kaucji + prowizji dla agencji, mogą Ci wynająć najwyżej swój środkowy palec.

Hiszpański rząd próbuje z tym walczyć i ostatnio wprowadzono ustawy zakazujące pobierania więcej niż 1 miesiąca czynszu w formie kaucji, a obowiązek opłaty prowizji dla agenta spoczywa na wynajmującym.

Ale wtedy szybko weszły takie terminy, jak “gwarancja zabezpieczająca” i “pośrednik w znajdowaniu nieruchomości”, więc praktycznie niewiele się zmieniło.

W dodatku agenci nieruchomości potrafią być aroganckimi chamami, którzy przychodzą na wpół pijani na spotkanie do mieszkania, gdzie cuchnie (nie śmierdzi, cuchnie) pleśnią, a oni drapią się po kroczu i mówią, że albo cały rok z góry, albo niestety nie podziałamy, bo na ten wysokiej klasy apartament czeka już 50 tysięcy chętnych.

Takie mieszkania w typowo hiszpańskim stylu (zapyziałe) wahają się od 1000 do 1500 euro za miesiąc. Za coś wykończonego w bardziej cywilizowanym stylu trzeba już zapłacić między 1600-2000.

Oczywiście ceny zmieniają się w zależności, od lokalizacji. To, co podaliśmy powyżej, dotyczy ścisłej Marbelli i Puerto Banus. Poza Marbellą jest nieco taniej; nam się udało teraz wynająć całkiem przyjemny apartament za 900 euro miesięcznie.

Próżność i bogactwo na pokaz

Przebywając w samej Marbelli, można odnieść wrażenie, jakby ktoś nas wrzucił do teledysku do jakiegoś bangera rapowego, gdzie motywem przewodnim jest blichtr, blask i pogarda dla biedy.

Lambo i Ferrari bywa tam więcej niż Żabek i aptek na polskich osiedlach. Do tego wszędzie moda w stylu “designer”, którą trudno odróżnić od asortymentu dostępnego w mobilnych afrykańskich domach mody przy samej plaży.

Do Lambo i Ferrari co jakiś czas podchodzą prostytutki, żeby zaoferować właścicielom swoją godność w zamian za chwilę komfortu w błyszczącej puszce o kosmicznych kształtach.

A przy tym wszystkim stoją chłopaczki w wieku gimnazjalno-licealnym, rejestrujący te maszyny smartfonami albo lustrzankami.

Czasami nie wiesz, czy to słońce tak daje, czy po prostu w Twoim otoczeniu kilka osób spojrzało na swoje złote zegarki.

Któregoś razu zaczęliśmy się śmiać w niebogłosy, bo wyobraziliśmy sobie scenariusz, w którym program “Europa Express” nagrywany jest na Costa del Sol, i uczestnicy po informacji, że potrzebują podwózki, bo nie mają pieniędzy, dostaliby baty i zostali opluci, z informacją, że bez pieniędzy nie mają tu czego szukać.

Niby przerysowane, ale tak nie do końca.

Charakter południowców

Ile my się nasłuchaliśmy od ludzi, że Hiszpanie wcale nie są leniwi i niepunktualni; że oni po prostu władają czasem, a nie czas nimi.

No, też tak sobie to tłumaczyliśmy przez pierwsze miesiące, dopóki nie dotarło do nas, że Hiszpanie — przynajmniej ci z południa — są nie tylko leniwi i niepunktualni, ale też niechlujni, aroganccy i opryskliwi.

Wszystko jest na “zaraz”.

Naprawy są robione na pół gwizdka, przy czym najpierw cała ekipa musi się naradzić, zjeść kanapkę i wypalić papierosa zanim zajmą się pracą.

W sklepie możesz stać bez kolejki, a jak dwójka kasjerów ma akurat pogawędkę o dupie Maryny, to możesz tańczyć z zimnymi ogniami w tyłku, a oni zauważą cię dopiero, jak w ich konwersacji wybrzmi ostatnie słowo.

A zwróć takiemu uwagę — w sklepie, w trasie, gdziekolwiek — to wyskakuje z mordą, pluje się i sepleni, zjadając przy tym ¾ wypowiadanych słów.

I oni drą mordy absolutnie do wszystkich, łącznie z sobą nawzajem, nawet jeśli stoją w odległości pół metra od siebie.

Momentami ma się wrażenie uczestniczenia w telenoweli, gdzie zapętlono na 10 godzin scenę kłótni ekipy z housekeepingu.

To im absolutnie nie ujmuje uroczej gościnności i pogody ducha. Natomiast jak ktoś się przeprowadza z kraju, w którym jest inna kultura pracy i życia, trzeba się momentami naprawdę gimnastykować, żeby wykrzesać z siebie resztki cierpliwości.

Jazda samochodem jest TRAGICZNA

Jeśli kiedykolwiek pulsowała Ci żyłka w Polsce na temat powolnych kierowców kochających lewy pas, to w tym miejscu przygotuj się na prawdziwy koncentrat z tej patologii.

Robią to wszyscy, od smartów po ciężarówki. Prawy pas może być wolny przez kilometr, a oni jak jeden mąż robią korek na lewym.

Boją się tego prawego pasa, jak ognia. Jak ktoś tylko wjedzie na trasę, od razu daje na lewy, jakby tylko trędowaci tamtędy jeździli.

I oczywiście nie przestaje nawalać lewym kierunkowskazem przez 10 minut po tym, jak już wjechał na tę jezdnię.

W samym mieście jest już trochę lepiej, nie licząc jedynie jeżdżenia przy tyłkach i parkowaniu w tym samym stylu.

Wszędzie papierosy

Na to byliśmy tak w połowie przygotowani, bo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Hiszpania stanowi europejską kolebkę tytoniu.

Ale nie wiedzieliśmy, że aż tak.

Fajki są tutaj obecne na każdym kroku. Ludzie siedzą i kręcą papierosy w parkach, w ogródkach restauracyjnych, przy barach, na przystankach.

Palić też potrafią na przystankach i są w ciężkim szoku, jak im się powie, żeby się przenieśli z petem kawałek dalej.

A w takiej typowo lokalnej knajpie bądź kawiarni czas umilają kelnerzy palący fajki na krawężniku obok stolików.

Ważne, że oficjalnie poza terenem lokalu.

Brud w lokalach

Standardy czystości w hiszpańskich restauracjach i kawiarniach na południu przypominają podejście zbuntowanego nastolatka, któremu mama kazała posprzątać w pokoju, więc ten zrobił to na tyle, żeby się odczepiła — a że blask przeplata się z karaluchem, to już inna sprawa.

Dostajesz ubrudzony kubek do kawy? Ciesz się, że nikt tam nie narzygał.

Stolik jest mokry i śmierdzi od brudnej, mokrej szmaty? Przynajmniej plamy zniknęły.

A łazienki w takim klimacie, że zamiast na “Małysza” można wymyślić pozycję “na Felixa Baugmantera” przy spełnianiu potrzeb fizjologicznych.

Podłe jedzenie

Dobre restauracje w Marbelli, w których nie trzeba brać kredytu na 30 lat, żeby zjeść kolację, można policzyć na palcach jednej ręki.

W większości jedzenie jest typowo turystyczne i dopasowane pod wszystkich. Za tym idzie nie tylko brak autentyczności, ale również cięcie kosztów na jakości składników.

Najlepsze jedzenie robią tutaj obcokrajowcy, głównie Słowianie i Skandynawowie. Mamy na swojej liście kilka niezawodnych miejsc, do których zawsze wracamy, jak mamy ochotę dobrze zjeść na mieście.

Żadne z nich niestety nie oferuje kuchni hiszpańskiej.

Jest to dla nas trudne do zrozumienia, bo Hiszpania stoi wspaniałymi produktami. Mało tego, sami Hiszpanie w domu zdają się gotować całkiem nieźle, bo jak sobie spacerujemy po okolicy, to często czuć kuszące zapachy.

A w knajpach — i to często w tych z dobrymi recenzjami — jakość woła o pomstę do nieba, zwłaszcza w zestawieniu z cenami.

Może jesteśmy francuskimi pieskami; może źle trafialiśmy do tej pory — ale takie sobie wyrobiliśmy zdanie o hiszpańskiej kuchni na południu.

Muchy

Zastanawiasz się, jak Hiszpanie wymyślili Flamenco?

Naszym zdaniem próbowali odpędzić od siebie muchy i w akcie desperacji zaczęli tupać, machać i klaskać rękami.

I tak oto stworzył się ten wspaniały taniec.

Prawdopodobnie tak nie było, ale nam ta teoria wydaje się wyjątkowo kusząca; zwłaszcza, że sami wyglądamy, jakbyśmy praktykowali Flamenco przy odstaszaniu much.

One są tu wyjątkowo irytujące. Możesz machać rękami, łapać je, pacać, machać głową, uciekać do cienia, klnąć w niebogłosy — a one nie odpuszczą, dopóki w ich muszych mózgach nie zrodzi się tak szlachetny pomysł.

Na szczęście po upływie sezonu letniego nie trują już tak tyłka.

Pijani Brytyjczycy

To jest akurat sezonowy fenomen, bo w sezonie letnim Brytyjczycy zalewają Marbellę i okolicę. 

Natomiast oglądając sceny, jakie odstawiają się tam za dnia i w nocy, można odnieść wrażenie, że oto Marbella zamieniła się w Manchester.

Pijane laski z rozmazanym makijażem, którym piwa leją się z rąk, bo nie mogą już niczego utrzymać w równowadze.

Wyperfumowane koksy, całe czerwone od poststerydowego nadciśnienia, rzucające co 1,5 sekundy “mate”.

I aspirujący fani reality show w stylu “Cośtam Shore”, którzy swoją wartość obliczają w oparciu o stosunek wypitego alkoholu do stopnia darcia mordy podczas odurzenia.

Po ilości spożywanych procentów i zachowaniach, jakie ci ludzie prezentują, można się pokornie przeprosić z polską kulturą picia. U nas jeszcze jest co ratować.

Czy warto było zamieszkać na Costa del Sol?

Zupełnie uczciwie — warto.

Nie ma na świecie miejsc idealnych, ale najważniejsze to znaleźć dla siebie takie miejsce, w którym bilans plusów i minusów sprawi, że mieszkanie tam nie będzie prowadziło do silnej transakcji stresowej.

I tak nam się żyje w Hiszpanii. 

Swobodny dostęp do zioła i przyjazne prawo w tym kierunku, uśmiechnięci ludzie, piękna pogoda, bujna flora, morze i góry dookoła, dostęp do kapitalnego jedzenia — to wszystko przysłania nam ewentualne mankamenty.

Na pewno nie będziemy tutaj mieszkać całe życie, bo mamy na radarze jeszcze kilka miejsc do wypróbowania zanim osiądziemy na stałe.

Jednak jako tymczasowa baza do życia i rozwoju zawodowego sprawdza się bez zarzutów.

Zobacz również inne artykuły