zanieczyszczona marihuana

Salmonella, glifosat, ołów, e.coli – co jeszcze znajdziesz w nielegalnej marihuanie?

by Stonerchef

Lubisz wdychać pestycydy, metale ciężkie i szkodliwe bakterie? Nie? To zastanów się dwa razy, skąd pozyskujesz swoje konopie.

Zawsze, kiedy pojawia się temat potencjalnych długofalowych skutków ubocznych korzystania z marihuany, zadajemy jedno podstawowe pytanie:

Czy susz pochodzi z legalnego źródła?

Z pozoru pytanie wydaje się głupie, bo przecież zioło to zioło, więc o co chodzi?

Zatem pytamy drugi raz:

Woda to woda. Dlaczego nie pijesz z kibla?

I to pytanie przenosi nas do meritum sprawy, czyli tego, co się znajduje w suszu konopnym z czarnego rynku – i dlaczego jego wpływ jest tak różny od tego, czego można oczekiwać od czystych konopi indyjskich (marihuany).

Najnowszy raport z the New York Medical Cannabis Industry Association (NYMCIA) we współpracy z the New Jersey Cannabis Trade Association (NJCTA) pokazuje, że jest jeszcze gorzej niż nam się wydaje.

Skażona marihuana: co odkryto w nowojorskim raporcie?

Analizie poddano produkty z 20 nielegalnych dyspensariów w Nowym Jorku. Mimo że w „Wielkim Jabłku” zalegalizowano marihuanę na użytek rekreacyjny, stan mierzy się z biurokratycznymi problemami dotyczącymi wydawania licencji — a przedsiębiorcy się niecierpliwią.

Jak podają badacze z NYMCIA, ok. 40% nielegalnych produktów konopnych zawierało wysokie stężenia zanieczyszczeń pokroju salmonelli, ołowiu i bakterii E. coli.

Zanieczyszczenia z salmonelli i E. coli mogą stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia. Spożywanie takiego suszu jest obarczone bezpośrednim ryzykiem rozwinięcia wyjątkowo niebezpiecznych infekcji dróg oddechowych.

Regulacje rynkowe pozwalają wyeliminować lub znacznie ograniczyć tego typu zanieczyszczenia, czego nie można powiedzieć o materiale czarnorynkowym, gdzie panuje wolna amerykanka.

Analiza laboratoryjna prawdę ci powie

Raport przedstawia wyniki analiz chemicznych produktów z czarnego rynku; badania przeprowadzono w niezależnych laboratoriach.

Były to standardowe badania, którym poddaje się produkty z licencjonowanych dyspensariów, zanim zostaną dopuszczone do sprzedaży.

Okazało się, że ok. 40% próbek nie przeszło testów czystości. Poza bakteriami salmonelli, E.coli i metalami ciężkimi, w produktach wykryto niebezpieczne stężenia pestycydów.

THC też jakoś tak… wywindowało

Nielegalna marihuana nie tylko oblała testy na czystość surowca, ale też znacznie przekraczała deklarowaną zawartość THC. W niektórych próbkach, poziom THC był dwukrotnie wyższy od tego, co napisano na opakowaniu.

Nielegalne dyspensaria również dość frywolnie podchodziły do weryfikacji wieku swoich klientów. Ponad połowa placówek zdecydowała się nie sprawdzać dowodów osobistych.

Naukowcy wyrazili zaniepokojenie obecnym stanem rzeczy:

Dane z tego raportu wzbudzają niepokój i jednocześnie ukazują ogromne ryzyko, jakie dla konsumentów stwarzają firmy stawiające się ponad prawem. Na Nowym Jorku spoczywa zarówno odpowiedzialność za ochronę zdrowia i bezpieczeństwa mieszkańców, jak i obowiązek stworzenia rynku, który na pierwszym miejscu będzie stawiał równość. Żadnego z tych celów nie da się zrealizować bez zaostrzenia działań przeciwko nieuczciwym sprzedawcom.

zanieczyszczona marihuana

„Ale to jest w Stanach, to nie dotyczy Polski”

Ależ oczywiście, że dotyczy.

W Kalifornii, będącej kolebką kultury konopnej, 90% roślin z nielegalnych upraw było skażonych pestycydami i metalami ciężkimi w niebezpiecznych stężeniach.

PRZECZYTAJ: JAK ROZPOZNAĆ ZANIECZYSZCZONE ZIOŁO?

Teraz dochodzą problemy kolejnego ogromnego rynku, gdzie 40% produktów nie spełnia kryteriów czystości, a poziom THC jest dwukrotnie zaniżany na opakowaniach.

Myślenie, że w Polsce, gdzie marihuana jest legalna wyłącznie dla pacjentów na receptę, czarny rynek to w większości domowi growerzy, którzy obchodzą się z roślinami jak z jajkiem, to myślenie skrajnie życzeniowe.

Zdecydowana większość ulicznego tematu pochodzi z masowych upraw, gdzie nie szczędzi się pestycydów czy środków kontroli wzrostu, a końcowy produkt pryska się nierzadko izolatem THC dla podbicia mocy psychoaktywnej.

Nie, „zioło to nie zioło”

Według meta analizy badań dotyczących ekspozycji na pestycydy (tutaj glifosat) u ludzi, ponad 90% próbek moczu zawierało wykrywalne ilości tych toksyn.

Przewlekła ekspozycja na glifosat może skutkować uszkodzeniem jelit i chorobami zapalnymi układu pokarmowego. Oprócz tego pozbawia organizm niezbędnych aminokwasów i stanowi czynnik ryzyka dla rozwoju chorób autoimmunologicznych oraz neurodegeneracyjnych.

Pestycydy i metale ciężkie trafiają do nas głównie z pożywienia, gdzie następuje jeszcze filtracja pokarmu i neutralizacja toksyn.

Dla przypomnienia — najpopularniejszą metodą przyjmowania konopi jest inhalacja.

Inhalowany materiał trafia do płuc, a stamtąd bezpośrednio do krwiobiegu.

Teraz wyobraź sobie, że z każdym buchem dostarczasz do organizmu pestycydy, metale ciężkie, bakterie salmonelli, e. coli, a to jeszcze pryskane izolatem THC, żeby sobie podbić wartość rynkową i sprzedać „kozaka”.

I robisz to metodą o najwyższej biodostępności.

Smacznego i na zdrówko!

Teraz rozumiesz, że „zioło to nie zioło”, a źródło ma kolosalne znaczenie dla bezpieczeństwa?

Jeśli konopie pomagają ci zdrowotnie, a chcesz korzystać z czystego surowca i uniknąć problemów z prawem, zajrzyj do naszej Strefy Pacjenta i sprawdź kliniki w twojej okolicy lub online – tam dowiesz się, jak zalegalizować swoją relację z marihuaną.

Zobacz również inne artykuły