Wołowina po mongolsku gościła u nas do tej pory w najbardziej klasycznym wydaniu, dlatego dzisiaj, zaraz przed wyjazdem na See Bloggers do Gdyni postanowiliśmy ten przepis nieco podrasować, a przy okazji przywrócić dawną chwałę brokułowi. Tak jest – bo to wołowina po mongolsku z brokułami i makaronem chow mein.
Bardzo nam przykro, kiedy widzimy, co się dzieje z brokułem w dzisiejszych czasach. Ludzie o nim zupełnie zapomnieli na rzecz jego śmierdzącego kuzyna – kalafiora. A przecież brokuł gniecie swojego brzydszego brata w pierwszej rundzie, idealnie współgra z czerwonym mięsem i kocha ser. Skąd więc ta nagła infamia?
Historia brokuła i kalafiora przypomina nam nieco relację dwóch braci, z których jeden (brokuł) jest dopieszczany przez rodziców, ma dobre oceny i prowadzi szkolne apele, a ten drugi (kalafior) szwęda się z bezglutenowcami, nikt go nie lubi, a jak się zagotuje, to zaczyna tak capić, że trzeba ewakuować pół bloku.
Brokuł robi karierę w korpo, pnie się po wołowych żeberkach kariery, a na wyjazdy integracyjne jeździ z bekonem, gdzie podrywają plasterki sera i kończą wspólnie imprezę w jednym naczyniu żaroodpornym. Dodatkowo chłopak jest zdrów jak ryba, tryska witaminami i służy za przykład innym warzywom.
Ale tego nikt nie zauważa…
Z kolei kalafior, no weźcie nawet, jak to brzmi – k a l a f i o r – zbratał się z jakimś szemranym towarzystwem, nie skończył żadnej szkoły i jedyne, czym może się pochwalić to Brąz 1 w League of Legends. A mimo to zyskuje poklask społeczeństwa, ludzie zapraszają go, żeby trzymał składniki na pizzy, pchają go do piekarników i jeszcze robią z niego pasztet.
Dokąd ten świat zmierza?
Dlatego my, wielkie konserwy i obrońcy szlachetnego warzywa z zielonym afro na głowie, władowaliśmy do wołowiny po mongolsku całą jego główkę. Do brokułowych różyczek dołączyły cebulowe pióra, słodko-ostry sos hoisin i makaron chow mein, nasz ulubiony jeśli chodzi o przyrządzanie dań typu stir-fry. To żarełko tryska smakami, brokuł pięknie chrupie, a delikatna łata wołowa łechce podniebienia charakterną mieszanką sosu sojowego, miodu i sosu hoisin. Gdyby po zjedzeniu obiadu ktoś zawołał do nas: „Wy mongoły!”, to na pewno nie potraktowalibyśmy tego jako inwektywy.
Do przygotowania wołowiny po mongolsku z brokułami i makaronem chow mein przydadzą się
- wok,
- szpatułka lub łopatka drewniana,
- duża miska,
- ręczniki papierowe,
- nóż szefa kuchni.
A teraz udajemy, że dosiadamy konia niczym armia Czyngis-chana i galopujemy w stronę garnków. Hej przygodo!
Składniki:
Wołowina po mongolsku z brokułami i makaronem chow mein:
500g łaty wołowej, pokrojonej w poprzek włókien w cienkie paski
1 główka brokuła podzielona na różyczki
2 średnie cebule pokrojone w piórka
3 ząbki czosnku, drobno posiekane
2 łyżeczki korzenia imbiru, drobno posiekane
125ml sosu sojowego o obniżonej zawartości soli
2 łyżki sosu hoisin
4 łyżki brązowego cukru
60ml wody
2 łyżki mąki kukurydzianej
60ml oleju rzepakowego
125g makaronu chow mein
Hej! Hej! Hej Mongoły!
W woku rozgrzewamy olej rzepakowy na dużym ogniu. W tym czasie mieszamy dokładnie wołowinę z mąką kukurydzianą.
Mięso wrzucamy na rozgrzany olej.
Smażymy wołowinę ok. 2 minuty z każdej strony, po czym przenosimy ją na ręcznik papierowy w celu odsączenia z nadmiaru tłuszczu. Na olej z woka wrzucamy czosnek z imbirem i smażymy ok. 1 minutę, aż zaczną ulatniać się ich aromaty.
Dodajemy sos hoisin, sos sojowy, wodę i cukier, po czym mieszamy wszystko i doprowadzamy do zagotowania.
Gotujemy sos ok. 4 minuty, aż nieco zgęstnieje. Teraz wystarczy dodać brokuły i cebulę, wymieszać całość, przykryć i gotować ponownie 4 minuty – tym razem pod przykryciem – do momentu zmięknięcia warzyw. Na koniec dodaj wołowinę i pokryj ją sosem.
Gotujemy jeszcze wszystko na dużym ogniu ok. 2-3 minuty, aż sos zgęstnieje.
Ostatnim krokiem będzie dodanie wmieszanie ugotowanego makaronu chow mein i posypanie żarełka ziarnami sezamu.
Gdzieś pomiędzy pakowaniem rzeczy na wyjazd, codziennymi spacerkami po letniej trawie i ogarnianiem całego życia w kilka godzin, udało nam się stworzyć azjatycką petardę, po której żołnierze Czyngis-chana wylądowaliby na księżycu dawno zanim rzekomo zrobili to Amerykanie. Ostra i delikatnie orzechowa wołowina z delikatnym brokułem i słodyczą płynącą z miodu to najlepsze, co człowiek może sobie podarować, gdy nadjeżdża pociąg zwany „dedlajnem”.